Chorwacja – deszcze, wichury, pożary, powodzie
Wjazd w Chorwację nie zapowiadał wyzwań, jakie nas później dopadły na trasie. Zaczęliśmy od przyjemnej drogi wzdłuż wybrzeża… Specjalnie dla rowerzystów, fajnie poprowadzona. Pogoda słoneczna, sprzyjająca turystom. Jadąc wzdłuż wybrzeża naturalne było, że często przejeżdżaliśmy przez atrakcyjne turystycznie miasta, gdzie było mnóstwo ludzi. Im bardziej na południe, tym więcej Polaków 🙂
Pogoda zaczęła się dość szybko krzaczyć – wichury, deszcze. Dowiedzieliśmy się, że w tym roku były rekordowe upały w Chorwacji i niestety powodowało to wiele pożarów. Suchota plus nieodpowiedzialność turystów. Czytaliśmy przed wyjazdem o pilnowaniu, by nikt nie spał na dziko. Śmieci, nierozsądne rozpalanie ognisk… Mijaliśmy długie pasma wypalonych drzew. Nastawiliśmy się oczywiście na spanie po campingach, zresztą nie jest łatwo znaleźć dobre miejsce na rozbicie obozu, ponieważ Chorwacja jest kamienista, czasami kilkadziesiąt kilometrów wśród skałek. Ponadto, gdy już znajdzie się takie miejsce, to jest za mało dyskretne, np. przy drodze. A już w ogóle powiedziałam nope, gdy widzieliśmy ogromnego, tłustego węża pośród ściółki 😀
Co ciekawe, trafiliśmy w okres rekordowych opadów i wichur w tym roku. Od lokalsów czy innych turystów dowiedzieliśmy się o ich tragicznych skutkach. Poniszczone campingi, połamane drzewa, zalane domy. Autentycznie widzieliśmy ludzi, którzy otworzyli drzwi do domu, a stamtąd zalała ich po prostu ogromna fala. Woda sięgająca wysoko budynków. Najgorszy moment mieliśmy, gdy deszcz zaatakował z mega silnym wiatrem i dalsza jazda była po prostu niebezpieczna, szczególnie, że dość często jechaliśmy na drodze… bez barierek. Mieliśmy również problem ze znalezieniem miejsca na campingu, gdyż wszędzie wiało, zawiewało i czyhało zagrożenie w postaci podmuchów.
Także we Włoszech pieściła nas pogoda i odczuliśmy szacunek od kierowców, natomiast w Chorwacji, cóż… Pogoda dała w mordę na wejście i kierowcy jakoś dali odczuć, że im wadzimy na drodze. Jadąc przepisowo, gęsiego, trafialiśmy na zwyczajnych debili, nie dbających o własne i nasze bezpieczeństwo – wykonywali niebezpieczne manewry, blisko nas mijali, trąbili, oblewali jadąc po wodzie. Na szczęście po każdej burzy, wychodzi słońce…
Chorwacja to ciekawe miejsce. Jadąc wzdłuż wybrzeża, co byś nie pstryknął, wszystko nadaje się do pocztówki. Gdy pogoda poprawiła się, wygrzewaliśmy się w słońcu, podziwiając widoki i morze, które cały czas nam towarzyszyło. Był jeden moment, gdy ścięliśmy trasę i mieliśmy okazję zobaczyć ten kraj dosłownie od wewnątrz, jak żyje się ludziom z dala od turystyki. Jadąc przez większe i mniejsze mieściny daje się odczuć, że Chorwacja nie jest krajem bogatym. Widać biedę, zaniedbane domy, blokowiska jak u nas z lat 80./90. XX wieku.
Opuszczone posesje, skromni ludzie. Zamiłowanie do biednego graffiti – wszędzie. Po przystankach, budynkach, nawet po chodnikach. Naszą uwagę zwróciło jeszcze mnóstwo, naprawdę mnóstwo bezdomnych kotów. Na jednym postoju z krzaków zaczęły wychodzić dwa, pięć, w końcu kilkanaście miziastych sierściuchów! Są wszędzie, lepiej lub mniej radzące sobie. Niektóre są na tyle cwane, że czatują przy np. punktach widokowych i zaczepiają turystów, prosząc o jedzenie. I rzeczywiście, ludzie najpierw głaszczą kota, dają co mają, a na koniec zdjęcie z kotem i zdjęcie na tle morza 🙂 Tak, my też w tej kolejności!
Chorwacja bawiła na tyle, że jak wspomniałam – Polacy są wszędzie. Czasem sami nas zaczepiali – widząc flagę przypiętą do sakw, mijali nas autami, słyszeliśmy soczyste słowa w tłumie, tak to musiał być Polak! Ucinaliśmy sobie z ludźmi pogawędki, weterani opowiadali jak zmienia się Chorwacja na przestrzeni lat, o zwiększonej ilości turystów, cenach. Śmiesznie, gdy staliśmy w jakimś chorwackim mieście nad mapą i do rozmowy wtrącił się Polak, tłumacząc nam trasę – także trzeba uważać co się mówi na głos!
Nadzy Niemcy i oszukiwanie samego siebie – nie, nie może być tu zdjęć w tym wątku
Campingi w Chorwacji są różne – zaliczyliśmy te małe, skromne, ale zaraz przy plaży. Mieliśmy okazję zobaczyć campingi „małe miasta”. To kawał powierzchni, gdzie stworzone jest małe miasteczko i jest tam wszystko – od barów, restauracji, stref relaksu i masażu, fryzjer, sklepy spożywcze i z ubraniami, wewnętrzna ochrona, ronda, po prostu małe miasto – idealnie dla ludzi z camperami. Super to funkcjonowało, pilnowane i zadbane. I nie, nie spaliśmy tam. Przejeżdżaliśmy przez tę campingową metropolię, która ciągnęła się kilka kilometrów. My szukaliśmy czegoś mniej widowiskowego.
Google maps podpowiedziało nam camping „naturist”. Gdzieś na dnie naszych umysłów coś nam podpowiadało, że to raczej nie jest camping dla miłośników natury, eko, vege itd. Ale naiwnie wmawialiśmy sobie, że tak. No i pojechaliśmy, Patryk nas zarejestrował w recepcji – pan za biurkiem siedział ubrany, pomyślał Patryk i zadowolony wychodził z biura, gdy miły (ubrany) Pan poinformował o obowiązku chodzenia nago na plaży, a na terenie campingu – jak nam wygodnie. Tak więc po przekroczeniu bramy, wkroczyliśmy w tłum nagich, starszych miłośników camperów 😀
Jak na złość pole dla namiotów było na drugim krańcu i zrobiliśmy sobie wycieczkę przez cały plac. Ludzie zachowywali się naturalnie, mimo tego, że śmigali nago – grali w badmington, chodzili z psami na spacery, jeździli na rowerach. Czuliśmy się niezręcznie, my – nieliczni ubrani! Ludzie mimo wszystko byli sympatyczni, kulturalni. Camping miał ciszę nocną, restrykcyjne zasady sortowania śmieci, wszystko kulturka. Był to najlepiej utrzymany ośrodek.
Na swojej drodze, nie tylko w Chorwacji, najczęściej spotykaliśmy Niemców w swoich supercamperach. To ludzie mili, pomocni, zainteresowani, świetnie znający angielski… Oprócz tego Szwedzi, Norwegowie, Holendrzy, Austriacy. Nie spotkaliśmy się z żadną niemiłą sytuacją – no może oprócz jednego pana Schmidta myjącego brudne gary na plaży w morzu 😛
Im bardziej na południe Chorwacji, tym cieplej – piękna pogoda, w którą przyjemniej się pedałuje, wynagrodziła wszystkie poprzednie trudności. Ostatnie dwa dni to lajtowa jazda i wylegiwanie się na plaży i pluskanie w morzu. Nadszedł czas powrotu – przed nami ponad 20 godzin w autobusie powrotnym ze Splitu do Warszawy. Tym razem wracaliśmy z babciami za plecami, które wracały z Medziugorie. I nie, nie zachowywały się jakby dopiero co odwiedziły miejsce kultu religijnego! Narzekanie, kopanie w moje krzesło, wszystko źle i „do dupy Basia ten autobus”. Nasłuchałam się o skarpetach uciskowych i że wygodniej na czas podróży rozpiąć stanik. W międzyczasie kłótnie między babciami i inne atrakcje. Większość trasy spałam jak suseł. Polska przywitała nas deszczem i chłodem. Dość szybko dopadł mnie dołek, z powodu powrotu. Każdy, kto odbył podobną podróż, wie jak to jest. Człowiek nie umie odnaleźć się w tej rzeczywistości. Tęskni. Za adrenaliną, beztroską. Kolorowe Włochy, słoneczna Chorwacja, ciepło, pięknie, górzyście – inaczej. Wiem, że tam wrócę 🙂
Trzy tygodnie zleciały szybko. Działo się wiele – każdego dnia ruszaliśmy rano nie wiedząc, gdzie i u kogo się rozbijemy, co zgotuje pogoda, co tym razem rozpierniczy się w rowerze 🙂 Czułam się na tym wyjeździe oderwana od wszystkiego. Kilometry od domu, zobowiązań, ludzi – pozostawieni sami sobie, współgraliśmy i daliśmy radę. To co, gdzie następna wyprawa? Obiecuję, nie napiszę relacji. Będzie video 🙂