Miasta i miasteczka
Podczas podróży staraliśmy się omijać duże miasta lub jeździć obrzeżami. Im mniejsza miejscowość, tym bardziej przytulny klimat, swojscy ludzie, mniej turystów, brak tłoku na ulicy. Nie chcieliśmy ciorać przez tłoczne centrum. Z większych znanych miast zobaczyliśmy Weronę i Wenecję. Werona była pełna carabinieri i policjantów, którzy zresztą wyglądali filmowo. Okulary pilotki, obcisły mundur, włosy zaczesane i żucie gumy 😛 Miasto tłoczne, ale zobaczyliśmy kilka starych zabytków. To miasto zasługuje w przyszłości na poświęcenie mu więcej czasu! Takie samo odczucie mamy do Wenecji. Droga w stronę tego miasta jest ok-rop-na. Niedostosowana dla rowerzystów i zaniedbana.
W samej Wenecji dowiedzieliśmy się, że z rowerami nie ma opcji przejść do najbardziej atrakcyjnej części. Policja włoska mogła nam dać mandat, ale grzecznie powiedziała jakie są zasady i obyło się bez przypału. Są depozyty (drogie), a zostawienie całego naszego dobytku było niebezpieczne. Akurat w trakcie naszej wizyty w tym mieście trwał festiwal filmowy. Widzieliśmy wodne taxi, ochroniarzy i przemykających celebrytów. Patryk poświęcił się i został z rowerami, a ja przekroczyłam most udając się do centrum na trochę. Miasto jest ciekawe i warto tam wrócić z możliwością swobodnego zwiedzania. Mieliśmy swój plan dnia i dość szybko pożegnaliśmy Wenecję, ale poczuliśmy tamtejszy klimat. Wrócimy!
Mniejsze miasteczka to mniej turystów i namacalny włoski klimat. Lokalne piekarenki, włosi pijący kawę, gospodarze. Bardzo urzekło nas w jaki sposób zadbane są miasteczka – wszędzie pełno kwiatów, nawet pod sklepem rowerowym! Swoją drogą Patryk wrócił z upgrade’owanym rowerem na włoskich częściach 😛 Nie chciało się zainwestować w remont przed wyjazdem, to najpierw opony szlag trafił, później odpadł pedał,a później klątwa dopadła mnie i miałam luzy w lewym ramieniu korby!
Włoskie miasta, które było nam dane zobaczyć były kolorowe – w kwiaty, budynki, które mimo kontrastujących kolorów są spójne i wszystko pięknie wpasowuje się we włoski klimat, dużo zieleni i czysto. Nawet najmniejsze mostki były przyozdobione roślinnością, widać, że lokalna społeczność dba o dobro wspólne, pielęgnuje. Przyjemnie się jeździ w takiej okolicy!
Ludzie we Włoszech, czyli gościna i serdeczność
Najlepiej wspominam noclegi we Włoszech i wszystkich wspaniałych ludzi, którzy zaufali nam, dali kawałek własnej przestrzeni do spania, dzielili się swoimi uprawami, a nawet wpuszczali do domu. Zainteresowani nami, czasem zdziwieni, a po co, a dlaczego? Rozmawiając z nimi można także dowiedzieć się jakie mają pojęcie o Polsce, stereotypy. Również my sami mogliśmy zweryfikować nasze poglądy.
Noclegu zazwyczaj szukaliśmy późnym popołudniem i prawie za każdym razem bardzo szybko znajdowaliśmy gospodarza, który użyczał nam miejsca na swoim podwórku czy w ogrodzie. W samym noclegu najbardziej zależało nam na dostępie do wody i bezpiecznym kawałku ziemi. Na dziko nie jest to zawsze legalne i rozsądne, a jak już – trzeba zachować ostrożność, nie zaznaczać swojej obecności, nie świecić latarkami itd. Więc wszystko co otrzymaliśmy więcej, było bonusem. Jedzenie od ludzi, owoce i warzywa z ich upraw, skorzystanie z prysznica.
Pierwszy nocleg
Pierwszy nocleg na włoskiej ziemi to rozbicie namiotu u starszych ludzi w ich wielkim sadzie. Dogadaliśmy się po włosku i dla pewności na migi. Polecamy co jakiś czas grać w kalambury, jednak gdy już braknie języka, pokazywanie o co chodzi załatwia wszystko 🙂 Dziadek słysząc, że jesteśmy z Polski, od razu mówił o Santo Padre Giovanni Paolo II i Solidarności. Nie przeszkadzaliśmy sobie wzajemnie z gospodarzami, każdy zajął się sobą. Wielu włochów ma duże pola, sady, często nawet nie wiadomo gdzie jest ich granica, ze względu na brak ogrodzenia. Gospodarze są bardzo hojni i chętnie chwalą się swoimi uprawami, czasem na umór!
Ciekawy nocleg zaliczyliśmy u sadownika, który miał hektary własnych jabłek w Bolzano. Rozłożyliśmy namiot w alejce i mieliśmy do konkretnej godziny rano się zawinąć, chyba, że chcieliśmy zostać spryskani zraszaczami 🙂 Włosko-niemiecki sadownik poczęstował nas kanapkami, owocami i dał jeszcze browary (nie pierwszy i nie ostatni raz dostaliśmy piwko od ludzi).
Kolejni sadownicy, ale nocleg na pięterku! Ojciec z córką pozwolili nam spać w dużym piętrowym garażu, gdzie była nawet łazienka i prysznic. Zimny bo zimny, ale po kilku dniach mycia w miseczce, stanie pod prysznicem zamiast na kuckach to luksus! Sam garaż to mini muzeum. Graciarnia miała swój urok i widzieliśmy tam kawał historii Włoch 🙂 Od gospodarzy nauczyliśmy się wielu słówek, dostaliśmy konkretną wyprawkę ich własnych owoców i najważniejsze – spaliśmy bezpiecznie pod dachem, bo pogoda robiła się nieciekawa.
Najlepszy nocleg to jednak namiot pod palmą u starszego małżeństwa w Padwie. Zaczęło się od zabawnych przejęzyczeń i machaniem młotkiem, ale wszystko od razu w sympatycznym nastroju, jakkolwiek to brzmi! Dogadaliśmy się i rozbiliśmy namiot pod palmą na podwórku. Mogliśmy skorzystać z prysznica i zjeść przy stole jak ludzie. Małżeństwo było nami zafascynowane, opowiadaliśmy im, ze jest to nasza podróż poślubna, przygoda, a ich gościnność to dla nas jak hotel. Oni zaś mówili, że byli kiedyś na urlopie w 4 gwiazdkowym hotelu. Czasem zastanawiam się, czy oni myśleli, że my się męczymy aż tak, aby zobaczyć kawałek świata, bo inaczej nie mamy możliwości? 🙂 Słuchali z fascynacją, robili z nami zdjęcia, zaprosili nas na wieczorną kawę i ciasteczka przy stole. Kto wie, może kiedyś znów się zobaczymy Luigi?
Po męczącym dniu, podczas którego zaliczyliśmy dwie przełęcze, musieliśmy rozbić namiot w lesie. Była późna pora, a w turystycznych miejscowościach trudno znaleźć nocleg. Mimo wszystko musieliśmy być dyskretni i nie afiszować się latarkami, także przy minimalnym oświetleniu rozbiliśmy namiot, umyliśmy się i spać! Wszystko robione na czuja, na pamięć – a zmęczenie dawało się we znaki!
Innego dnia we Włoszech, nocleg zaoferowała nam matka z synem u siebie za domem, w zadaszonym garażu (?) magazynku (?), schronie (?) było wszystko co zbędne i niepotrzebne, stare rolnicze narzędzia, ubrania, zabawki, ale też blachy, skrzynie, łańcuchy, wózek sklepowy (nie wnikamy). Wewnątrz było pomieszczenie z łazienką, prysznicem. Siermiężnie, ale nie wybrzydzamy.
Każdy nocleg we Włoszech to pozytywne przeżycie, gdzie zaznaliśmy gościny i przyjaznego nastawienia do nas. Spaliśmy nawet przy działce gospodarza, który miał na podwórku ZOO. Psy, koty, kury, gęsi, pawie, perliki, kaczki, świnki. Gospodarstwo było skromne, ale właściciel przyniósł nam 2 l Colę, kanapki, ser, paluszki chlebowe, szynkę, ciasteczka. Mieliśmy także nieograniczony dostęp do wody. Brakuje słów na tyle dobroci 🙂 Zaliczyłam pierwszy prawdziwy prysznic na zimno, w krzakach, zasłonięta ponchem, ale byłam szczęśliwa! Dzień pożegnał nas pięknym zachodem słońca. Po 22.00 jeszcze rolnicy zjeżdżali z pola, ale później zasnęliśmy jak kłody. Około 4.00 ZOO, od którego dzieliły nas krzaki, zaczęło żyć. Wszystkie zwierzęta wydawały sobie tylko zrozumiałe odgłosy i nie dało się już zasnąć 😀