Dzień 2 – Podlesice – Modlnica

Trasa na dzisiejszy dzień.

90 km – w górę 1221m – w dół 1241m

 mapa2

Z uwagi na poranną mgłę postanowiliśmy opóźnić wyjazd. Bezpieczeństwo na drodze było priorytetem, a i widoki były zakryte przez krople wody zawieszone w powietrzu. Szybkie rozgrzanie mięśni na pagórkach.

17_majowka_szlak_orlich_gniazdPo niecałych 3 km ukazuje swe oblicze Zamek Bąkowiec w Morsku.18_majowka_szlak_orlich_gniazdTrasa wyśmienita, podjazdy … i te widoki.19_majowka_szlak_orlich_gniazdKolejny przystanek – Ogrodzieniec. Tutaj odbyła się totalna inwazja ludzi. Kolejka do kas powiększała się z minuty na minutę. Zaplanowany czas na zwiedzanie zostałby zjedzony przez kolejkowego wężyka. Postanowiliśmy jechać dalej.20_majowka_szlak_orlich_gniazdZapadła decyzja, że z uwagi na późniejszy start tego dnia, odpuszczamy Zamek w Smoleniu. Oszczędzając w ten sposób 10 km. Kolejne podjazdy cieszyły moje uda 🙂21_majowka_szlak_orlich_gniazdKierując się na Czubatkę szlak prowadzi przez las obok Ostrej Góry i Pod Wieżą. Wspinaczka oraz zjazdy malowała uśmiech na twarzy (tzn. można było objechać ten odcinek asfaltem, ale nie mówcie nic Robertowi).22_majowka_szlak_orlich_gniazdWidok rozpościerający się z Czubatki na Pustynię Błędowską.23_majowka_szlak_orlich_gniazdUdając się w kierunku Północnym przejeżdżamy obok Sztolni Rudnickiej i dalej Staw Zielony oraz Czerwony.25_majowka_szlak_orlich_gniazdGłód nam doskwiera. Więc szybko udajemy się na Zamek w Rabsztynie oraz pobliską jadłodajnie. Z uwagi na późną porę zdecydowaliśmy zmienić trasę, aby jak najszybciej dostać się do miejsca noclegu w Modlnicy.

 

26_majowka_szlak_orlich_gniazd

Podsumowanie Robertowe:
Drogi Sarni Pamiętniczku… Dzisiejszy dzień sponsorowała literka W jak Wiatr. Nawet najstarszym meteorologom nie śniło się zjawisko, które opisuje przysłowie – „biednemu zawsze wiatr w oczy i kamienie w łańcuch”. Nie ważne, w którym kierunku świata jechaliśmy zapowiadany wiatr z kierunku północno-wschodniego sobie kręcił piruety… Niestety.

Rano trzeba było aż do 9-tej poczekać na śniadanie i ognia. Mgły, wilki i jadziem! Pierwsze podjazdy i pozbycie się bluzy działającej jak jednoosobowa sauna. Potem znów wjazdy i jakieś zjazdy. Zasada na rowerze jest taka, jeśli jest zjazd to będziesz mieć dwa razy tyle podjazdów. Nie kłócić się, że to nie prawda! Ja to miałem i poczułem.

Zamki klamki, czyli Ogrodzieniec i kolejka jakby zbierali podpisy pod petycją zamknięcia wszystkich polityków w zakładzie pracy przymusowej w Radomiu (filia w Sosnowcu) przy produkcji amoledowych lampek choinkowych mrygających w rytm staropolskiej kolędy „Last Christmas aj giviu ma ha”. Rezygnacja z wizyty i jazda dalej.
Wszędzie pełno „człowiekuf pajoncuf”. Na każdy kawałek kamienia w polu jurajskim włazi jakiś człowiek podpięty „pajencynowaniami z karabinami”. Lasy… Kilka ścieżynek tak malowniczych, że chciałoby się na nich tylko leżeć, tak ładne okoliczności przyrody. Zjazdy po kamieniach, zjazdy po asfaltach…
Podjazdy będące apogeum demotywacji, gdy zjeżdżając już widzisz podjazd o nachyleniu 4-5 procent w porywach do 10-ciu i nie widać ich końca, bo jest zakręt. Bez ściemniania – wiele zdobyłem z buta, bo sarnie kopytko musi dotknąć gleby by urodzajną była (kobiety urody też dostają od tego dotyku).

Znów zamki, podjazdy, lasy. Ciekawa sytuacja, gdy przy pomniku partyzantów porozmawialiśmy z dwoma panami rowerzystami, co opowiadali o dwóch zagubionych towarzyszach. Następnie taka sytuacja na Pustyni Błędowskiej, podchodzi dwóch gości (nomen omen z Sosnowca) z hasłem czy nie zrobilibyśmy im zdjęcia, bo kto, jak kto ale rowerzysta rowerzyście zrobi fotkę i potem dowiedzieliśmy się skąd są i ma dedukcja podsunęła, że to ci, o których wcześniej była mowa – TA DAM!

Pustynia błędowska a propos zarasta i mało jej zostało. Więc koniecznie zobaczyć te resztki! Chwila w tych okolicznościach i jazda by zobaczyć jezioro zielone. Było zielone. Potem męki, zameczek całkiem fajny i cudem znalezione miejsce z jedzeniem. Później skracaliśmy trochę asfaltem i tu sytuacja – mój tyłek miał już totalnie dość jazdy. Potem umieranie, stacja benzynowa by zatankować płyny i ostatnie 13km na cierpieniu i męce…

Drogi Sarni Pamiętniczku… pamiętaj, nie pękaj – skoro ja to mogłem zrobić (około 90km), to każdy da radę.