Dzień 4 – Zalew Zemborzycki – Kraśnik – Sandomierz
Znad Zalewu udaję się w kierunku Sandomierza. Po wczorajszych „atrakcjach” na drodze wojewódzkiej wybieram przejazd drogą krajową. Wybór naprawdę dobry – szerokie 2 m pobocze tylko dla mnie, a asfalt idealny. Szybko docieram do Kraśnika, gdzie regeneruję siły i trochę zwiedzam – głównie wyremontowane centrum miasta i interesujący kościół. Po południu docieram już do mostu na Wiśle w pobliżu Annopola. Robię pamiątkowe zdjęcie i zastanawiam się nad dalszą trasą.
Ostatecznie, ze względu na bardzo wysoką temperaturę, decyduję się jechać prosto do Sandomierza, pozostawiając Opatów na następny dzień. Od Annopola poszukuję zajazdu lub baru ale na próżno. Naprawdę głodny i wycieńczony znajduję jedynie duży luksusowy hotel niedaleko przed Sandomierzem. Trudno. Wchodzę i zobaczę. Z ciekawości patrzę na cennik noclegów – oczywiście poza moim limitem finansowym, ale korzystam z restauracji hotelowej. I tu miłe zaskoczenie. Za najlepszy dwudaniowy obiad jaki miałem okazję zjeść podczas całego wyjazdu zapłaciłem jedną z najniższych cen. Czasem opłaca się zaryzykować. Najedzony i wypoczęty dojeżdżam do Sandomierza. Szukam noclegu (jest camping) i jeszcze o zachodzie zaczynam zwiedzanie Starówki.
Dzień 5 – Sandomierz i okolice
Ze względu na dużą liczbę ciekawych miejsc w samym Sandomierzu jak i jego okolicach zatrzymuję się tu na cały dzień. Już bez dodatkowego bagażu zaczynam zwiedzanie. Co mnie zaskoczyło, na pierwszych metrach przejechanych rowerem bez sakw i obciążenia to miałem wrażenie, że rower był jakby podsterowny i mniej stabilny (nie ma to jak przyzwyczajenie).
W Sandomierzu zajeżdżam pod Zamek Królewski usytuowany nad Wisłą, a stąd do Wąwozu lessowego „Świętej Królowej Jadwigi” o wysokości skarp nawet 10 m. Teraz wiem, że do wąwozu nie powinno się wybierać bez zabezpieczenia przed komarami, których było zatrzęsienie.
Praktycznie uciekając przed nimi wyjeżdżam z Sandomierza do Opatowa – miasteczka z kilkoma cennymi zabytkami, w tym m.in. romańską Kolegiatą z XII w. zbudowaną z ciosów piaskowca oraz ratuszem z XVII w. Na rynku opatowskim chwilę odpoczywam, jem i kieruję się do największej dla mnie atrakcji tego dnia – Zamku Krzyżtopór w miejscowości Ujazd. Do zamku docieram tuż przed burzą.
Ruiny są naprawdę imponujące i robią niesamowite wrażenie szczególnie na tle ciemnych, burzowych chmur. Ze względu na wielkość zamku zwiedzam go dobrze ponad godzinę czekając na przejście burzy. W lekkiej mżawce wyjeżdżam w kierunku Klimontowa, jednak tutaj już konkretnie zaczyna padać. Ekran w smartfonie pod wpływem wody przestaje działać (a była to moja jedyna nawigacja) i niechcący jadę kilkanaście kilometrów w deszczu w złą stronę. Po korekcie trafiam w końcu do Klimontowa, gdzie w przerwie między jedną burzą a drugą udaje mi się zwiedzić wczesnobarokowy kościół z I poł XVIIw. W deszczu decyduję, że muszę wracać do Sandomierza, rezygnując z zaplanowanego zwiedzania renesansowego Zamku w Baranowie Sandomierskim. Na wjeździe do Sandomierza dopada mnie prawdziwe oberwanie chmury – nie daje się jechać, więc szukam schronienia w nowoczesnym budynku Starostwa. Trudna decyzja okazała się być właściwa. Pada jeszcze przez całą noc.
Dzień 6 – Powrót
Rano przywitała mnie słoneczna i od razu ciepła pogoda. Wyruszam więc w kierunku Mińska. W miejscowości Zawichost, około 20km od Sandomierza, podjechałem pod budynek szkoły, gdzie dowiedziałem się, że w okresie wakacyjnym jest możliwość noclegów w salach lekcyjnych na łóżkach polowych. Może się jeszcze przydać. Po przejechaniu przez most na Wiśle pod Annopolem dalej postanowiłem jechać drogami bardziej lokalnymi, ale za to biegnącymi bezpośrednio wzdłuż Wisły.
Jadąc można było podziwiać dolinę rzeki, w tym szczególnie w okolicach miejscowości Józefów nad Wisłą. Wracając przejechałem przez Opole Lubelskie i od drugiej strony wjechałem do Kazimierza Dolnego, gdzie postanowiłem zobaczyć jeszcze jedną atrakcję turystyczną – wąwóz korzeniowy. Dalej wracałem już znaną mi trasą przez Puławy, Ryki, Garwolin i Parysów.
Cała trasa wyniosła 840 km w 6 dni.