Dzień VII – Malbork – Elbląg – Frombork 78.81 km 04:25 h
Parę dni przed wyjazdem dostałem informację, że mogę się dołączyć do wyprawy Bodka wzdłuż wybrzeża, więc, szybkie pakowanie i jazda „Słonecznym” do Malborka. Planowana trasa to wybrzeżem do wschodniej granicy, później nią do Białowieży, a stamtąd już prosto do Mińska Mazowieckiego. Po spotkaniu z wyprawową ekipą, zjedzeniu kawałku pizzy i odprowadzeniu Marty na pociąg ruszyliśmy w trasę. Pierwszego dnia odwiedziliśmy między innymi Elbląg i Frombork gdzie już nocowaliśmy na polu namiotowym. Sam zamek we Fromborku zrobił na mnie większe wrażenie niż ten w Malborku – może dlatego, że nie lubię „masówek”.
Dzień VIII – Braniewo – Bartoszyce – Kętrzyn 157.57 km 07:58 h
Po ciężkiej pobudce wyruszyliśmy z Fromborku w stronę Braniewa. Trasa dalej przebiegała przez Pieniężno, Górowo Iławeckie, Bartoszyce i zakończyliśmy noclegiem w Kętrzynie w schronisku młodzieżowym na ul. Poznańskiej, BTW bardzo tanio – 9 zeta z małym hakiem ulgowy za osobę/noc. Stuknęło sporo kilometrów, miejscami nie było zbyt łatwo – teren dość konkretnie zaczął się falować. Przejazdem w Braniewie zatrzymaliśmy się pod pod Bazyliką Mniejszą p.w. Św. Katarzyny, warto chociaż zwolnić aby ją zobaczyć. Oczywiście nie mogło się obyć bez próby przekroczenia granicy z Rosją – tym razem nie wyszło, nie chciał nas przepuścić strażnik graniczny o śnieżnobiałych zębach.
Dzień IX – Wilczy Szaniec – Sztynort – Gołdap 105.46 km 05:50 h
Po ciężkiej pobudce zjedliśmy obfite śniadanie, opłaciliśmy nocleg i na spokojnie zaczęliśmy kolejny rowerowy dzień. Nie ma to jak przespać się w normalnych warunkach na łóżku.
Oczywiście chwilę po starcie zjedliśmy drugie śniadanie w Biedronce – dziś wszystko wyjątkowo robiliśmy leniwie i właściwy start lekko się przesunął. Jak już wszystko załatwiliśmy oraz pojedliśmy to skierowaliśmy się z Kętrzyna w stronę Wilczego Szańca – kompleksu bunkrów Hitlera. Leży przy miejscowości Gierłoż. Na miejscu jest pełno żelbetonowych bloków – naprawdę swoją ilością, masą robi niesamowite wrażenie, warto zajechać chociaż na chwilę. Dalej już kierowaliśmy się w stronę Gołdapu. Trasę poprowadziliśmy przez Sztynort, gdzie w wąskim przesmyku na moście mogliśmy za jednym razem podziwiać dwa jeziora – Mamry i Dargin.
Później tylko sama czysta jazda do Gołdapu. Niestety było już dość późno i nie udało nam się znaleźć noclegu, ale całe szczęście kawałek za miejscowością bardzo miła Pani pozwoliła rozbić u siebie namiot. Bynajmniej w nocy nie było już tak miło i dorwała nas konkretna burza. Miejscami trzeba było go przytrzymać kiedy zaczynał powoli latać. Jednak mimo to nie przemókł i udało się całkiem wyspać.
Dzień X – Wiżajny – Suwałki – Augustów – 124.34 km 06:43 h
Na start konkretne śniadanie i dodatkowo nakarmiliśmy wygłodniałego kota który do nas się przyłączył, chlebem z masłem czekoladowym (samego to nie chciał). Ogarnęliśmy całe nasze miejsce biwakowe, podziękowaliśmy za gościnę i ruszyliśmy dalej w trasę. Tym razem kierunek – Wiżajny. Jadąc trasą 651 zajechaliśmy do Stańczyków, aby zobaczyć dwa ogromne wiadukty kolejowe. Praktycznie do samej miejscowości czekał nas zjazd. Miejsce naprawdę warte lekkie zboczenia z trasy i opłaceniu 2 zł za wejście. Swoją wielkością robi niezłe wrażenie.
Za Przesławkami dotarliśmy do „trójstyku” granic – Polska – Rosja – Litwa. Do tego jeszcze doszła granica województw. W drodze nad jezioro Hańcza odwiedziliśmy Smolniki, a właściwie mały ośrodek wypoczynkowy. Po przeczekaniu przelotnych opadów chwila odpoczynku nad samym jeziorem, jest tam naprawdę ładnie i do tego można spokojnie usiąść na ławkach pod małym daszkiem. Dla zmotoryzowanych niedaleko znajduje się parking. Mimo nieciekawej pogody trochę ludzi się kąpało.
Po krótkim odpoczynku i posiłku nad Hańczą ruszyliśmy dalej w drogę. Natknęliśmy się na oznaczoną platformę widokową z której można podziwiać prawdziwy mazurski krajobraz – jeziora i górki. Drogę urozmaicały nam liczne podjazdy i zjazdy. Nie można było się nudzić. Na koniec dnia, właściwie już w wieczorem znaleźliśmy pole namiotowe w Augustowie. Oczywiście nie mogło zabraknąć nocnej ulewy.
Dzień XI – Białystok – Zabłudów – 131.81 km 06:41 h
Dopiero nad ranem poczuliśmy jak faktycznie te pole namiotowe było twarde, wszystko nas praktycznie bolało. Więc z bolącymi plecami ruszyliśmy przez Augustów. Pogoda nas nie rozpieszczała, ale podziwianie ciemnych chmur nad jeziorem też ma swój urok.
Do tego na dzień dobry 15% podjazd ścieżką rowerową gdzie na szczycie czekało na nas małe rondo. Po przebiciu przez miasto i obejrzeniu jego centrum skierowaliśmy się centralnie na Białystok główną trasą – jak się później okazało to był błąd. Z początku ładne pobocze, a czym później to gorzej. Brak pobocza oraz skrajna część jezdni w opłakanym stanie. Bynajmniej jadąc z pieśnią „Tiry! Tiry! Tyry! Tyry!” na ustach dojechaliśmy do celu.
Po drodze przejeżdżaliśmy przez Korycin – miasto naprawdę wartę uwagi. Ciekawy wiatrak oraz zabytkowy kościół. W Białymstoku naprawdę miło się zaskoczyliśmy – ścieżka rowerowa z prawdziwego zdarzenia i do tego ma jeszcze wydzielone pasy. Jeśli chodzi o same miasto to jest dość duże i zatłoczone (w porównaniu z innymi okolicznymi). Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na zwiedzanie więc praktycznie tylko je przelecieliśmy i tylko trochę obejrzeliśmy centrum. Od Białegostoku kierowaliśmy się na Białowieżę. Najpierw krajową 19, a od Zabłudowa numer 685, aż do Hajnówki. Przed Narwią rozbiliśmy się gdzieś w lesie i jakby można było się tego domyśleć – nocą towarzyszyła nam konkretna zlewa. Po takim dystansie i tak już nam nic nie przeszkadzało.
Dzień XII – Białowieża – Hajnówka – Milejczyce – 137.76 km 07:15 h
Dziś wyjątkowo wcześnie się rano ogarnęliśmy i ruszyliśmy w stronę Białowieży. Już praktycznie jesteśmy na miejscu, tylko jeszcze szybkie śniadanie w Narwi i jazda dalej.
Większość drogi dokuczał nam konkretny wmordewind, ale jakoś powoli się udało. W pewnym momencie nawet próbowałem zrobić żagiel z płachty, ale średnio się udało. Po drodze mijaliśmy pełno cerkwi, jak widać przy granicy różnice delikatnie się zacierają. Do Białowieży dojechaliśmy jedyną asfaltową drogą która prowadziła lasem, a właściwie przez Puszczę Białowieską gdzie mogliśmy poznać część jej uroków – powalone, pozostawione losowi drzewa.
Na samym wjeździe do Białowieży przywitały nas ruiny spalonego hotelu. Same miasto jest bardzo ciekawe, można pochodzić ładnym parkiem wzdłuż kilku jeziorek, obejrzeć zabytkowe budowle. Dalej skierowaliśmy się dla samej zasady w stronę granicy z Białorusią. Nie jest bynajmniej daleko, ok. 4 km w jedną stronę. Na przejściu spotkała nas miła niespodzianka, nowy budynek, dosłownie pachnący nowością. Jest czym się pochwalić. Nadmienię tylko, że to jest wyłącznie piesze przejście graniczne, rowery też się załapują. Podczas naszej wizyty nikogo nie spotkaliśmy kto by ją przekraczał i do niej zmierzał. Po wyjeździe z Białowieży kierowaliśmy się już w stronę domu.
Przed Siemiatyczami udało nam się przenocować u pewnej rodziny na podwórku. Nawet w nocy nam już nie przeszkadzała pobliska impreza.
Dzień XIII – Siemiatycze – Sokołów Podlaski – Drohiczyn – Mińsk Mazowiecki – 148.53 km 07:31 h
Przy śniadaniu oczywiście towarzyszył nam jakiś „zwierz”, dziś to był wygłodniały pies, zasuwał ostro każdą suchą kromkę chleba. Już wyłącznie kierowaliśmy się w stronę domu – Mińska Mazowieckiego. Pozostało ok. 140 km, a watr w twarz nie odpuszczał. Zapowiadał się męczący powrót. Jechaliśmy w kierunku Siemiatycz. Nie mogło zabraknąć paru cwaniaków na rowerach co chcieli nas prześcignąć na podjeździe – wystarczyło trzymać swoje tempo. Na miejscu drugie śniadanie oczywiście drugie śniadanie w Biedronce i kierunek Węgrów. Sokołów Podlaski przywitał nas masą reklam wędlin z Sokołowa, więc nie mogło się obyć bez spróbowania ich produktów z firmowego sklepu. Jak dla mnie smakuje tak samo jak wszędzie.
W Drohiczynie wstąpiliśmy na Górę Zamkową z której można podziwiać widok na zakręt rzeki Bug jak i okoliczne miejscowości. Warto tam na chwileczkę wstąpić i odpocząć. W samym Drohiczynie trzeba się kierować na południe drogą z kostki, niedaleko kościoła. Przed Kałuszynem doładowanie koksu i finisz już w lekkim zmroku do Mińska. Reasumując, zobaczyliśmy wiele ciekawych miejsc, nabyliśmy sporo nowych doświadczeń.
W sumie przejechaliśmy z Bodkiem 884.28 km w ciągu 7 dni, a z Rafałem 508.42 w 6 dni. W sumie 1392,7 km lądem.