Była to moja pierwsza wyprawa z sakwami – jak to często bywa padło na nasze piękne polskie wybrzeże. Drogi z reguły są dobrej jakości, a do tego wyjątkowe, czyste powietrze, piękne zachody słońca i nieskrępowana niczym podróż na na dwóch kółkach. Pozycja obowiązkowa na dobry wypoczynek i wczasy.
Dzień I – Świnoujście – Międzyzdroje – 28.50 km 01:56 h
Właściwie to są dwie wyprawy z zaledwie trzydniowym odstępem. Najpierw z Malborka do Białowieży, a później Świnoujście – Gdańsk. Pozwoliłem sobie połączyć je w całość – trasa się łączy. Spokojnie można ją zrobić za jednym razem, ale u mnie wyszło to trochę bardziej złożone.
Rano pobudka, pociąg do Warszawy, a tam niemałe zaskoczenie dość oryginalną mapką wykonaną własnoręcznie, aby się połapać podczas remontu dworca. Widać ludzie wzięli sprawę w swoje ręce. Następnie już tylko spotkanie z Rafałem i jazda prosto do Świnoujścia.
Na miejscu byliśmy około godziny 16:00, przywitała nas dość ponura, deszczowa pogoda. Całe szczęście na razie było sucho. Niedaleko stacji PKP znajduje się prom którym za darmo można dostać się do centrum miasta. Po paru minutach przeprawy mogliśmy zacząć zwiedzać miasto i zobaczyć granicę z Niemcami.
W samym mieście oda razu widać sporo tablic rejestracyjnych z literką „D”, koniec sierpnia, a ruch całkiem spory. Drogę do niemieckiej granicy zdobią stragany (oczywiście polskie) z przeróżnymi produktami. Jednakże warto zacząć stamtąd swą podróż, ze samej zachodniej granicy. Sam pas przygraniczny wygląda ciekawie. Długa, pusta, ciągnąca się w nieskończoność droga. Jak już mamy za sobą skrajny zachodni słupek to czas udać się na wschód. Po drodze w niedalekiej odległości od brzegu przejeżdżamy przez kilka wojskowych fortów oraz promenadę. Warto zobaczyć jeszcze samą latarnię morską.
Zaraz po wyjeździe ze Świnoujścia zmoczył nas konkretny deszcz, mokrzy doturlaliśmy się do Międzyzdrojów na pole namiotowe zaraz przy wlocie do miasta gdzie dzięki uprzejmości właściciela wysuszyliśmy ubrania i najważniejsze – buty.
Dzień II – Trzebiatów – Dźwirzyno – 99.87 km 06:12 h
Rano pogoda w sam raz do przyjemnej jazdy, nie padało więc odebraliśmy już wysuszone rzeczy i ruszyliśmy zwiedzać Międzyzdroje. Miasto bardzo ładnie się prezentuje, deptaki z nowej kostki oraz sporo luksusowych hoteli. Oczywiście nie mogło się obyć bez odwiedzenia osławionej „Alei Gwiazd”, w skrócie – 100m kostki i odlewów rąk. Ci bardziej zasłużeni mają swoje miejsca przy skraju ścieżki każdy w indywidualnym kształcie, odpowiadającym największemu dziełu.
Morze praktycznie przez cały czas naszej wyprawy było dość wzburzone przez wiatr, który zresztą dokuczał wiejąc w twarz. Bynajmniej dzięki temu było ciekawiej i widoki nabierały pewnego uroku. Po wyjeździe z Międzyzdrojów można odwiedzić rezerwat żubrów, my za to zjechaliśmy zaraz za miastem na punkt widokowy umieszczony na Wzgórzu Gosań. Z niego można podziwiać klify i samo morze. Wjazd na niego jest dosłownie z głównej trasy, tylko trzeba kawałek ponieść rower po schodach. Po opuszczeniu wyspy Wolin zwodzonym mostem kierowaliśmy się w stronę Trzebiatowa.
Nad morzem podziwialiśmy dosłownie autostradę chmur. Ciągnęły się z północy nad Polskę, widok nadzwyczajny – tak jakby rozdzielały niebo na dwie części. W Trzęsaczu koniecznie trzeba zobaczyć klify na których skraju dosłownie możemy jechać – prowadzi tam czerwony szlak. Jazda krawędzią, do tego szybujący nad nami paralotniarze. To wszystko dostarcza niezłych wrażeń. Dalej ciekawie wije się wąską, leśną ścieżka i oto tak lądujemy w Rewalu. Kolejny przystanek w Trzebiatowie gdzie oglądamy mury miasta, basztę oraz kościół.
Miasto opuszczamy trasą na Mrzeżyno. Po dojeździe na miejsce skręcamy od razu na Dźwirzyno. Robi się późno. Skoczyliśmy jeszcze tylko na plażę podziwiać zachód słońca i trzeba szukać pola namiotowego. Udało się znaleźć jedno na wylocie z miasta gdzie „okazyjnie” przenocowaliśmy.
Dzień III – Kołobrzeg – Mielno – Dąbki – 83.07 km 05:14 h
Po spokojnej, bezdeszczowej (tym razem) nocy udaliśmy się w stronę Kołobrzegu. Zaraz po wjeździe do miasta skierowaliśmy się w stronę portu i plaży. Obejrzeliśmy latarnię morską, przeszliśmy się kawałek promenadą – wszędzie te same stragany, budki i pamiątki, normalnie Deja Vu.
Czym prędzej poszliśmy na plażę którą kawałek się nawet przejechaliśmy. Przy wodzie całkiem dobrze się jeździ, nawet z sakwami i na oponach 1.5″. Robi się ciekawiej jak przychodzi fala i nas podmywa. Ogólnie lepiej unikać słonej wody, może działać destrukcyjnie na sprzęt. Z Kołobrzegu kierowaliśmy się trasą na Koszalin. W okolicach Sianożęt kierowaliśmy się czerwonym szlakiem latarni morskich. W pewnym miejscu przejeżdżaliśmy przez czynne lotnisko, ścieżka szlaku jest nawet wymalowana na płycie lotniska. Na jednym z kamieni widać oznaczenie szlaku „Bike the Baltic” który na tym fragmencie łączy się z naszym. Przejeżdżamy Ustronie Morskie i kierujemy się dalej czerwonym szlakiem do Gąsek gdzie czeka na nas latarnia morska. Niestety dalej fragment ulicy jest remontowany i musimy jechać do Mielna inną trasą.
Z Mielna jazda początkowo asfaltem do Łazów gdzie postanowiliśmy nie omijać jeziora Bukowo, a przejechać fragment plażą. Niestety ten sprytny plan się nie udał i całą trasę musieliśmy pchać nasze obładowane rowery w grząskim piasku. Nawet część blisko można nie polepszała zbytnio sytuacji – wieczorem woda nie wysychała tak szybko jak za dnia i przez to piasek się za bardzo nie utwardził. I tak przez 4 kilometry.
Po drodze spotkaliśmy miłe małżeństwo, zamieniliśmy z nimi parę słów i nawet dostaliśmy w prezencie po bursztynie. Po parogodzinnym „spacerze” wylądowaliśmy w okolicach Dąbków. Całe szczęście udało się załatwić szybko nocleg w pobliskim ośrodku. Zmordowani zjedliśmy kolację praktycznie na zimno, bo skończył się kartusz z gazem i runęliśmy szybko spać w namiocie.
Dzień IV – Darłowo – Ustka – 69.45 km 04:36 h
Wstaliśmy dość późno po ciężkim poprzednim dniu i deszczowym poranku. Leniwie zebraliśmy się i ruszyliśmy w stronę Darłowa. Pogoda znacznie się poprawiła, ale dał o sobie znać wmordewind, dokuczał przez większość trasy. W Darłowie skierowaliśmy się od razu w stronę Darłówka Zachodniego. Przez ten fragment na horyzoncie towarzyszył nam widok wiatraków elektrowni wiatrowej. Po dojeździe na miejsce weszliśmy na portowy falochron. Fale mocno rozbijały się o beton i ich fragment przedostawał się na przejście. Dzięki temu można było się trochę orzeźwić. Kierunek Ustka.
W Ustce zwiedziliśmy centrum, przejechaliśmy najbardziej turystyczną ulicą pod sam port i obejrzeliśmy latarnię morską. Później bezskutecznie szukaliśmy kartusza z gazem. Nie mogliśmy znaleźć z pomocą ludzi żadnego sklepu turystycznego. Udało się za to załatwić nocleg w ośrodku „Borowinka” gdzie mieliśmy do dyspozycji niezłą kuchnię z gazem i czajnikiem. Czego chcieć więcej.
Dzień V – Słupsk – Żarnowiec – 116.06 km 06:25 h
Dziś z Ustki wyruszyliśmy do Słupska i stamtąd prosto drogą wojewódzką 213 w stronę Żarnowca. Postanowiliśmy trochę nadgonić i nie jechać bezpośrednio przy morzu, nie widziało nam się kolejne pchanie rowerów. Do tego nie było na tym odcinku według mapy dobrej drogi w bezpośredniej bliskości wybrzeża. Ogólnie trasa jest dość spokojna i z dobrej jakości asfaltu. Od Wicka teren zaczyna ładnie falować. Można wreszcie nacieszyć się dłuższymi niż do tej pory zjazdami, ale oczywiście z drugiej strony są podjazdy. Droga robi się ciekawa.
Po około 35 km dojeżdżamy do Wierzchucina, z czego 7 udało się przejechać za ciągnikiem. Zaraz za miejscowością widać j. Żarnowieckie, a tablica informacyjna zaprasza nas do odwiedzenia największej w Polsce elektrowni szczytowo-pompowej położonej w miejscowości Czymanowo (około 11 km od głównej trasy). Niestety zrezygnowaliśmy z tej atrakcji, robiło się już późno i zaczęliśmy szukać noclegu. Znaleźliśmy camping w Lubkowie.
Dzień VI – Jastrzębia Góra – Władysławowo – Trójmiasto – 111.47 km 06:36 h
Noc była chłodna i deszczowa, czuć już zbliżającą się jesień. Całe szczęście dzień był słoneczny. Dziś kierunek Władysławowo. Wybraliśmy drogę która prowadziła przez Jastrzębią Górą. Nazwa miejscowości nie jest przypadkowa, do centrum prowadzi całkiem niezły podjazd, a na samym szczycie czeka na nas piękny widok na morze. Do tego jeszcze ciekawie prezentuje się restauracja w nieczynnym samolocie na tle nieba, warto chociaż na chwilę przystanąć w tym miejscu.
Z Jastrzębiej Góry do samego Władysławowa czeka nas jazda drogą z kostki. Jest dość równa więc całkiem da się jechać. Jak już jesteśmy na miejscu obowiązkowo trzeba się przejść promenadą wzdłuż morza. Planowaliśmy dalszą trasę przez Hel i stamtąd tramwajem wodnym do Trójmiasta. Niestety okazało się, że kursuje tylko do 31 sierpnia. Ruszyliśmy główną drogą w stronę Gdyni.
Przeprawa przez miasto nie należało do najprzyjemniejszych, całe szczęście w Sopocie trafiliśmy na ścieżkę rowerową która prowadziła niedaleko Opery Leśnej, a dalej praktycznie do samego Gdańska. Końcowy odcinek to dosłownie autostrada – nawierzchnia asfaltowa zamiast kostki. Można tak jechać cały czas. Sam Gdańsk to już odrębna historia. Aby zwiedzić całe miasto trzeba poświęcić przynajmniej jeden dzień. Mieliśmy dwie godziny do pociągu więc obejrzeliśmy położone blisko samego dworca Stare Miasto, Stocznię Gdańską oraz Pomnik Poległych Stoczniowców. Miasto nocą prezentuje się rewelacyjną, do tego tylko dodać przyjazną dla rowerzystów infrastrukturę – na większości znaków w centrum widnieje dopisek „Nie dotyczy rowerów”.
Niestety musieliśmy zakończyć naszą wyprawę w tym miejscu, Rafała bolał już od kilku dni strasznie kark. Bynajmniej mimo to wyprawa oczywiście wypaliła, udało nam się nie tylko zobaczyć sporo ciekawych miejsc jak i nabrać pewnego doświadczenia. Większość nadmorskich miejscowości wygląda dosłownie tak samo – te same stragany, budki z lodami, bary, kebaby… A to wszystko w każdym miejscu praktycznie na jednej ulicy. Za to niektóre miejscowości charakteryzują wyjątkowe cechy. Czy to położenie przy klifach, ruchome wydmy, rezerwat czy zabytkowa architektura. Właśnie dlatego warto wybrać się na polskie wybrzeże.