Dzień 5 – Budapeszt
Wcześnie wstaję, aby wykorzystać poranny chłód do jazdy. Niestety upał jak zwykle przychodzi dość wcześnie, sporo przed południem. Ostatnio zacząłem doświadczać kolejnego minusu długich podróży w upał – odparzenia / obtarcie w pachwinach. Byłem na to przygotowany i zabrałem maść, jednak to jest tylko doraźnie. Jeszcze tylko parę dni.
Początek trasy pozytywnie mnie zaskakuje, podążam ścieżką rowerową, która leci przez pola. Stąd można podziwiać wspaniałe widoki i górki na których często znajdują się winnice. Szczęśliwie też natrafiam na McDonald’s, gdzie ostatnio zaczynam jeść śniadania 🙂 Do Budapesztu jest już niedaleko, mam tylko do pokonania kilka górek, które w takim upale dają nieźle popalić. Tutaj ponownie przydaje się Garmin, poza wyszukiwaniem pobliskich McDonaldów i stacji benzynowych, pokazuje mi nagle na mapie hydrant. Długo się nie zastanawiam i jadę w stronę ochłody. Faktycznie on tam się znajduje, więc uzupełniam wodę, praktycznie cały się oblewam i jadę dalej w górę.
Niestety sam Garmin się nie schłodził i nagle się wyłącza. Tego się najbardziej obawiałem, straciłem kilkadziesiąt kilometrów zapisu trasy – dobrze, że mimo wszystko nie całej. Tutaj też miałem rekord maksymalnej temperatury, około 46 stopni.
Ruch staje się coraz większy, pokonuje ostatnie wzniesienie i zjeżdżam do stolicy Węgier. Nie zjeżdżam daleko ponieważ nie chce mi się pokonywać ponownie tego podjazdu 🙂 Więc zatrzymuje się spory fragment przed centrum, chwilę zwiedzania (okręcam się wkoło) i jazda już w stronę Polski! Po tych upałach mam ochotę wrócić jak najszybciej. Ostatnia stolica, Budapeszt zaliczony. Osobiście nie jestem fanem dłuższego zwiedzania, nienawidzę marnować czasu na przebijanie się przez miasto. Jednak jak w pobliżu znajduje się coś ciekawego to często nadkładam drogi. Jakoś wyszło, że jestem fanem różnych jezior – praktycznie i ładnie 🙂
Zjazd z Budapesztu to istna mordęga. Niby są świetne serpentyny, ale kiepski asfalt i duży ruch potrafi zepsuć każdą radość ze zjazdu. Na pocieszenie zatrzymuje się pod sklepem na odpoczynek. Ostatnio dość standardowo – bułki, woda i litr lodów. Upał najbardziej dokucza na otwartych przestrzeniach. Podczas całego wyjazdu był bardzo duży, a teraz osiąga swoje maksimum. Często jestem zmuszony do postojów, nie tylko aby uzupełnić płyny, ale aby chwilę się schłodzić. Aby tylko do wieczora.
Granicę przekraczam bardzo ładnym mostem, który łączy brzegi Dunaju. Ma całkowicie metalową konstrukcję oraz jest zauważalnie zadbany. Jak tylko wjeżdżam na Słowację wszystko się zmienia. Zaczyna mnie nawet gonić chmura burzowa! Teraz to muszę się za to zatrzymać, aby nie zamoknąć. Wiatr też robi swoje i potwornie wieje w twarz. Długo nie mogę wytrzymać na przystanku, więc ruszam w dalszą drogę podczas opadów. Takie nagłe uczucie chłodu jest świetne! Może nawet za bardzo, bo jak na złość robi się zimno 🙂
Słońce jest już coraz niżej na niebie, powoli zaczynam się rozglądać za noclegiem. Nie mam jakiegoś konkretnego planu, krzaki, przystanek – co się po prostu trafi. Jak dobrze pójdzie to już moja ostatnia noc na wyjeździe.
Chcę coś kupić do jedzenia, ale już się spóźniłem, sklepy są zamknięte. Udaje mi się trafić na stację benzynowa. Niestety nie mają bogatego asortymentu i ratuje się paczką prażynek i butelką coli. Teraz aby znaleźć miejsce na nocleg. Zaczyna coraz mocniej padać, więc zatrzymuje się na pierwszym przystanku na uboczu. Jest dosłownie zdewastowany, więc może nikt nie będzie mnie niepokoić. Dobrze, że jest chociaż kilka desek na których można się położyć. Wyjmuje śpiwór, przemywam się nawilżonymi chusteczkami i wskakuje do bivi.