W dniach 13-14 czerwca miał miejsce długodystansowy maraton wokół Tatr. Dłuższa trasa liczyła około 530 km z ponad 7000 m przewyższeń, co już tworzy naprawdę wymagająca trasę. Nie był to też klasyczny wyścig, cały maraton był organizowany przez forum podróżerowerowe.pl, więc można było liczyć na przede wszystkim super atmosferę. Dzięki temu można było zmierzyć się z samym sobą na tej wymagającej trasie. Zapraszamy do przeczytania relacji z tej imprezy!
W tym maratonie wystartowałem głównie ze względu na jego formułę bez presji na wynik. Do tego należy dodać super atmosferę oraz możliwość poznania innych zapaleńców długodystansowej jazdy. Po raz pierwszy zmierzyłem się z takim dystansem z taką ilością przewyższeń, więc chciałem się po prostu sprawdzić w takich warunkach. Na miejsce udało mi się dojechać samochodem z „Fają” za co niezmiernie dziękuję! Uniknąłem przez to walki z pociągami i dojazd szybko zleciał w miłym towarzystwie.
Baza maratonu znajdowała się w Brandysówce, bardzo ciekawe miejsce w stylu schroniska górskiego. Ulokowane jest w pięknym miejscu zaraz przy jurajskich skałkach i małym strumyku. Idealne miejsce na rozbicie namiotu z czego korzystamy. Jedynym minusem jest ogromny ruch – biega też pełno dzieci. Ogólnie jest naprawdę spoko. Rozmawiamy sobie między uczestnikami, jemy kolacje i kładziemy się wcześniej spać w namiotach. Jutro ciężki dzień.
Dzień startu
Plan aby dobrze się wyspać całkowicie nie wyszedł. Większą część nocy głośno imprezowała ekipa z forum Retro MTB, pomimo nawet ciszy nocnej i zwrócenia uwagi. Dziękujemy za wspaniałe warunki! Normalnie nawet rowerzyści, rowerzystom robią takie rzeczy. Przynajmniej wstajemy o dość ludzkiej porze.
Posilam się makaronem z jajecznicą, pakuje rower, montuje numer startowy i czekam na swoją kolej do startu. Ruszam razem z grupą nr. 3 z Danielem Śmieją na czele i już wspólnie jedziemy w stronę Krakowa. Od samego rana już czuć zbliżający się upał – nie będzie lekko. Niespodziewanie po kilkunastu kilometrach łapiemy pierwszego kapcia. Może duża temperatura, może za duże ciśnienie – kto wie. Szybka zmiana i jazda dalej. Mimo wszystko sprawnie przeciskamy się przez miasto i ustawiamy się kawałek za nim na ostatni postój z którego będziemy już startować na właściwą trasę. No to jazda!
Pojawiłem się tutaj głównie z zamiarem ukończenia maratonu i obawiałem się zbyt mocnego tempa. Chciałem jechać zachowawczo. Jak to bywa w grupie – jest to ciężkie zadanie. Czołówka ruszyła dość mocno, nawet dobrze mi się jechało, no to ogień za nimi! Tempo bardzo dobre, dawałem nawet zmiany, doganiamy nawet sporo osób. Lecimy tak sporo czasu, po drodze dołącza do nas m.in. Monika z kolegą. Zaczynają się podjazdy, staram się jechać spokojnie i nawet dobrze idzie, nie zostaję w tyle.
Jednak z czasem nie wytrzymuję tempa czołówki na pojazdach i postanawiam już jechać samemu. Niezły upał też robi swoje – jest już niemal 30 st! Aby tylko dojechać do pierwszego punktu kontrolnego! Kilka konkretnych podjazdów i wreszcie zjazd do Dunajca i tam całkiem płasko do Krościenka. Niestety mocno wieje i nawet tutaj nie można za bardzo odpocząć. Po drodze mijam też Transatlantyka ze swoim charakterystycznym supportem 😉
Odliczam tylko kilometry do pierwszego punktu. Woda dosłownie wchodzi we mnie jak w gąbkę. Raz staję w cieniu na mały odpoczynek, upał strasznie wykańcza. Jadę sobie spokojnie ładnym tempem wzdłuż rzeki, a tu nagle trasa odbija w boczną drogę! No tak – zaczną się podjazdy. Nie mylę się, jest tu lekko ponad 15% do pokonania. W sam raz aby się dobić przed dłuższym postojem.
Oglądam się do tyłu, a tu o dziwo dochodzi mnie czołówka, która wcześniej mi uciekła! Czyli w sumie tak źle mi nie szło i razem już turlamy się na pierwszy punkt kontrolny. Tam na miejscu porządny posiłek – pierogi i rosół oraz uzupełnianie zapasów. Po tych 150 km w upale jestem tak zamordowany, że zastanawiam się co tu w ogóle robię. Naprawdę mocno się zmuszam, aby ruszyć w dalszą drogę – dobrze, że jesteśmy grupą to trudniej się wycofać 😉
Aby do wieczora
Jedziemy już dalej swoją grupką 6 osób. Ja tylko odliczam godziny do wieczora – nie mogę się doczekać zachodu słońca i nocnego chłodu. Upał nie odpuszcza przynajmniej do 19.00.
Zanim to nastąpiło zbliżamy się powoli do granicy ze Słowacją. Tutaj na płaskim fragmencie dochodzi monotonia i jedzie się naprawdę ciężko. Przekraczamy granicę i zaczyna się pierwszy dłuższy podjazd. Czołowa grupka znowu mi odjeżdża, a ja kompletnie nie mam sił i motywacji ich gonić. Jadę swoim tempem. Po drodze uzupełniam tylko ‚perliva’ wodą w sklepie, niezastąpione dwie puszki Kofoli i jazda dalej. W międzyczasie jak stoję pod sklepem wyprzedza mnie Turysta. Jak tylko ruszyłem zobaczyłem, że coś się kręci na jezdni – okazało się, że to żmija. Była widać lekko ranna, spycham ją do rowu i ruszam dalej.
Tutaj też zaczyna się najładniejszy fragment całego maratonu – jazda wzdłuż Tatr. Widok na nie jest cały czas nieziemski! Do tego jeszcze podświetlone zachodzącym słońcem i otoczone groźnie wyglądającymi chmurami burzowymi. Bajka.
W takich przyjemnych warunkach jadę swoim tempem i niespodziewanie znowu doganiam moją grupkę! Chyba naprawdę musimy jechać razem 😉
Naszym obecnym celem jest dotarcie na drugi punkt kontrolny na którym czeka na nas makaron zorganizowany przez Vooja. Robi się coraz ciemniej, więc też trzeba się przygotować do nocnej jazdy. Kilometry oczywiście ciągną się w nieskończoność. Zjazd na punkt jest bardzo ładnie oznaczony, więc nie mamy problemu z trafieniem.
Niemalże półmetek
Bardzo głodni wpadamy na punkt z prowiantem. Makaron jest naprawdę pierwsza klasa! Dziękuję za taką idealną organizację tego punktu, bardzo pomógł w dalszej jeździe. Bez pośpiechu pochłaniamy kolejne porcję makaronu. W tym czasie dojeżdża do nas Transatlantyk, Turysta i Waxmund.
Co jak co trzeba jednak ruszać w dalszą drogę. Z tego punktu jedziemy już w składzie Monika, Daniel, Waxmund, Keto, Transatlantyk i Gabriel. Czeka nas dość przyjemny fragment i zjazd niemalże do miejscowości Liptovský Peter. Czym chłodniej i później to jedzie mi się coraz lepiej. Znika zawierające siły słońce i wreszcie można odetchnąć z ulgą. Zazwyczaj mam w nocy ogromne problemy z zasypianiem na rowerze, ale nie tym razem. Świetna i wesoła grupka bardzo pomaga.
Niestety po drodze Keto łapie kapcia, orientujemy się trochę za późno, ale czekamy aż dojedzie. Mieliśmy też bardzo ciekawą sytuację. Na Słowacji, w nocy, w środku miasta spotykamy… Kowboja prowadzącego konia. Przynajmniej naprawdę wyglądał jak kowboj, a gwarantuję, że koń był prawdziwy. Nocą zaliczamy bardzo ciekawy podjazd serpentynami – ostatnio robiliśmy go ekipą MGR’a. Po ciemku wygląda zupełnie inaczej, ale zjazd za to doskonale pamiętam – jest szybki. Cieszę się, że mam mocną latarkę i Garmina – wiem jakiego zakrętu mam się spodziewać.
Temperatura mnie zadziwia. Podczas zjazdu z gór było bardzo ciepło, a za to późniejszy, monotonny zjazd w stronę granicy już bardzo zimny, musimy często stawać aby coś założyć na zjazd. Jazda staje się coraz bardziej nużąca, nikt się nie odzywa, ale jedzie mi się niespodziewanie dobrze. Zawsze nad ranem mam problemy z zasypianiem na rowerze. Robimy mały postój na stacji i zbieramy siły.
Całkiem sprawnie docieramy do przejścia granicznego w Korbielowie. Krótki postój, wysłanie SMSa i długa jazda w dół! Powoli zaczyna świtać.
Większość za nami
Z Zawoi mamy ładny podjazd pod przełęcz Krowiarki, idzie nawet dobrze, słońce jest już coraz wyżej i dziś też na pewno będzie mocno grzać. Robimy dość częste postoje na uzupełnienie wody i jedzenie. Zaczyna też mocniej wiać, na zjazdach trzeba uważać na przecinki – potrafi z nich mocno zawiać i rzucić rowerem. Zwłaszcza przy wysokich obręczach, czego byłem świadkiem.
Po objeździe Tatr liczymy na mniejszą liczbę podjazdów – nic bardziej mylnego! Górki nie odpuszczają i zamieniają się w istne interwały. Nie są wysokie, ale za to bardzo męczy podjeżdżanie i zjeżdżanie co chwilę 😉 kwintesencją i podjazdem który każdy z nas zapamięta jest ten w Makowie Podhalańskim. Stroma i długa serpentyna tuż na skraju miasta. Jest tutaj miejscami około 20%! Zjazd też nie jest lepszy – obręcze potwornie się nagrzewają, a Gabriel nawet traci szprychę. Daniel szybko doprowadza koło do porządku i możemy razem jechać dalej.
Czy już pisałem, że taka jazda góra – dół jest bardzo męcząca? Mamy już tego serdecznie dość, już lepszy jest jeden konkretny podjazd. Zwłaszcza, że kilometrów do końca jest coraz mniej to mimowolnie zaczynamy je odliczać. Daniel z Waxem narzucili większe tempo i ruszyli sami w stronę mety. My za to naszą twardą grupą lecimy dalej – łączymy się i dzielimy, ale z Moniką i Gabrielem trzymamy się zawsze razem.
Ostatni postój pod sklepem, uzupełnienie wody i jazda prosto do mety! Kilometry się dłużą, słońce grzeje niemiłosiernie, ale jedziemy zadowoleni do samego końca. Wreszcie naszą grupą docieramy na metę! Witają nas brawa, radość jest niesamowita, chociaż nie mamy sił jej okazać – wszyscy wyglądają jak zombie.
Jestem bardzo zadowolony ze swojego przejazdu, czas brutto wyszedł około 29 godzin – dla mnie bomba – udało się zdobyć klasyfikację na Górami MRDP oraz przyszłoroczny BB Tour. Tak dobrze mi by się nie jechało jakby nie rewelacyjna grupka ludzi. Niesamowite wsparcie dostałem też od ekipy z Mińskiej Grupy Rowerowej, która śledziła relację online oraz mnie dopingowała. Przede wszystkim podziękowania dla mojej wyjątkowej dziewczyny Niny, że była z tym ze mną i wytrzymuje takie akcje. Organizacja Maratonu Podróżnika była pierwsza klasa! To był bardzo miło spędzony czas i cieszę się, że mogłem w tym uczestniczyć. Dziękuję i do zobaczenia na Górami MRDP!
Ślad GPS z wyjazdu:
https://connect.garmin.com/modern/activity/804648091