Krwawa Pętla znana pod nazwą Warszawska Obwodnica Turystyczna, jest niczym innym jak połączeniem kilku szlaków wokół Warszawy, tworzących 250 km pierścień. Cyklicznie organizowana jest tam impreza w formule bike&run, a poza tym jest celem wielu rowerzystów. Do jej pokonania przymierzałem się od dłuższego czasu, aż wreszcie nadszedł ten moment. Szybka decyzja, budzik ustawiony na 4.00 rano, następnie w pociąg i kawałek przed 6.00 jestem już na trasie. Mam około 16 godzin zanim zajdzie słońce, do tego czasu chcę przejechać jak najwięcej się da.

Start z Rembertowa

Moim miejscem startu i zakończenia jest Rembertów. Szczęśliwie zaraz przy stacji PKP przebiega szlak, a jednocześnie oferuje najlepszy dojazd pociągiem z Mińska Mazowieckiego. Ze stacji ruszam w kierunku północnym, aby jak najprędzej mieć za sobą (oraz za dnia) Horowe Bagno.

Z samego Rembertowa szybko wyjeżdżam asfaltem na drogę leśną. Nie mogło zabraknąć niespodzianek i akurat zachciało się budować drogę szybkiego ruchu 🙂 Całe szczęście dało się spokojnie przejść przez teren budowy – pomijając jedynie nieskończone ilości piachu. Kawałek jazdy przez las i znowu powtórka – kolejny fragment budowy, ale tym razem już zaraz przy bagnach.

Horowe Bagno

Nawet do niego nie było łatwo się dostać, głównie za sprawką budowy drogi. Wejście na szlak jest praktycznie niewidoczne, a trzeba było jeszcze przeskoczyć przez płot. Jednak GPS okazuje się tutaj niezastąpiony. Był to najgorszy fragment na trasie. Miał wszystko co trzeba, aby uzyskać ten tytuł – kiepskie oznaczenie, zarośnięta ścieżka, podmokły teren, kleszcze, komary i inne paskudztwo.

W pewnym momencie jak zgubiłem szlak i aby całkowicie się nie wracać postanowiłem iść rowem. Było dość mokro, dużo powalonych drzew, ale udało się dostać do właściwej ścieżki. Dobrze, że miałem ślad GPS z przejazdu Wilka. Nie ma to jak udeptana ścieżka, więc już dalej pojechałem z uśmiechem zostawiając za sobą bagno.

Wieliszew

Patrząc na niebo pogoda nie wygląda zachęcająco, jednak prognoza obiecała brak deszczu – miejscami tylko delikatnie kropi. Mimo wszystko jedzie się bardzo przyjemnie – temperatura jest optymalna. Może tylko z jednym mały szczegółem – niby nie pada, ale za to piach i wszelaka roślinność jest cała w wodzie. Tak czy siak buty po dłuższej chwili są mokre 🙂

Przejazd nad kanałem Żerańskim podjazdem z niezliczoną ilością nawrotów, wyprzedza mnie nawet pan na piechotę, ale frajda jest 🙂 Po jego przekroczeniu praktycznie o razu ląduję w Wieliszewskich lasach.

Te lasy zasługują na szczególną uwagę z powodu czarnego szlaku MTB, którym mam okazję przez kawałek jechać. Bardzo dobrze oznaczony i już w naprawdę konkretnym terenie jak na Mazowsze. Jazda zaczyna być przyjemna, aż po chwili docieram do wału przeciwpowodziowego wzdłuż Wisły. Stąd już tylko rzut beretem do Modlina.

Modlin

Początek jazdy po wale jest wyjątkowo przyjemny, ładny wyjeżdżony singiel, super widoki, czy to na Wisłę czy na okoliczne pola. Uroku dodaje też sam brzeg rzeki, powalone drzewa, bujna roślinność – wygląda jakby był w ogóle nie ruszony przez wiele lat.

Niestety cały czas nie ma tak pięknie, singiel się kończy i jadę po trawie. Mokrej trawie. Buty do tej pory trochę wyschły, ale momentalnie tak zebrały wodę jakbym wręcz wszedł do Wisły 🙂 Czekam aż tylko wyjdzie słońce na ich osuszenie.

Zjeżdżam z wału, wspinaczka na most i jazda przez Narew prosto na stację w Modlinie. Tutaj trochę odbijam ze szlaku, zamiast znowu schodzić z mostu, jadę prosto na kładkę nad torami. Schodzę z niej i jestem zaraz przy magicznej kropce wskazującej początek szlaku 🙂 Jest to pierwszy dłuższy postój. Dodatkowo smaruję łańcuch – mieszanka wody i piachu robi swoje. Korzystając z okazji podładowuję Garmina.

Odzyskawszy trochę sił, ruszam dalej. Wracam tą samą drogą, aż do bardzo charakterystycznego, niebieskiego mostu nad Wisłą. Ze względu na duży ruch jadę pasem dla pieszych, tuż przy barierce  z której rozpościera się niesamowity widok na Wisłę z zabudowaniami twierdzy Modlin w tle.

Po zjeździe z ruchliwej trasy pokonuję długi, asfaltowy fragment. Nie mogę się nadziwić – wcześniej była tylko walka w terenie i piachu, a teraz taki luksus! Aż zatrzymuje się i sprawdzam czy dobrze jadę 🙂 Kawałek jazdy znów wzdłuż wału, ale tym razem równoległą drogą, a nie szczytem. Jest nawet ciekawiej, często w użyciu są boczne klocki opony. Takimi miłymi akcentami docieram do Kampinoskiego Parku Narodowego.

Kampinoski Park Narodowy

Wjazd do Kampinosu wyczekiwałem od dłuższego czasu. Tam przynajmniej można liczyć na dobrze oznaczone i przejezdne szlaki. Kompletnie się nie zawiodłem, jedzie się bardzo przyjemnie i sprawnie. Krwawa Pętla wkracza do Parku zielonym szlakiem, później trzymamy się już żółtego przez bardzo długi fragment.

Kampinos

Etap przez Kampinos to klasa sama w sobie. Bardzo malownicze ścieżki, dużo miejsc postojowych oraz czysty i zadbany las. Na tym odcinku spotykam też największą ilość rowerzystów. Miło wreszcie kogoś zobaczyć 🙂 Uśmiecham się gdy tylko dojeżdżam do „Sczebla”, czyli jednego z najbardziej technicznych, pagórkowatych singli w okolicy Warszawy. Krótki techniczny kawałek, szybki zjazd pośród cierni i zaczyna się dłuższy, spokojniejszy odcinek.

Szybko i malowniczo w stronę Wisły

Tego się nie spodziewałem na trasie, ale fragment z Kampinosu do Góry Kalwarii jest łatwy, szybki i przyjemny. Nie brakuje tutaj asfaltowych odcinków, ciągnących się na wiele kilometrów. Dla piechura musi to być niezłe wyzwanie. Ciekawie zaczyna się robić w okolicach Podkowy Leśnej gdzie wjeżdżamy do lasów. Kawałek dalej przejeżdżamy nad trasą S8 – szlak trochę się gubi, ale jakoś do niego dołączam. Tutaj znajduje się McDonalds, gdzie robię sobie krótki postój. Korzystając z okazji i słońca suszę do końca moje buty i skarpetki 🙂

Niezłe wrażenie robi na mnie miejscowość Magdalenka – takiej ilości okazałych domów w urokliwej, leśnej scenerii jeszcze nie widziałem. Panująca wkoło cisza dokłada jeszcze swoje.
Niespodziewanie docieram do starej kolejki w okolicach Runowa – Wólki Prackiej, tutaj nawet nie trzeba schodzić z roweru, a by pokonać tory. Obok znajduje się ładna polana z ławkami. Dobre miejsce na odpoczynek.

Ruszam dalej, gdzie zaczyna się zabawa w piachu. Szczęśliwe da radę nawet jechać bez większych problemów. Chciałem być sprytny i jechałem skrajem drogi, ale na małym progu nagle obsunęło mi się koło i poleciałem przez kierownicę. Moja twarz zatrzymała się dosłownie 10 cm od pieńka. Mogło być grubo 🙂

Góra Kalwaria

Kolejny dłuższy postój na trasie robię w Górze Kalwarii. Miejscowość tętni życiem i nie ma problemu z odnalezieniem sklepu. Jem, uzupełniam bukłak wodą i lecę dalej – teraz tylko wyczekuję kolejnego fragmentu z jazdą po wale przeciwpowodziowym. Przejeżdżam praktycznie przez centrum miasta, niedaleko kościoła. Skąd dalej zjeżdżam szybkim brukowanym fragmentem pod sam most nad Wisłą. Tutaj tylko trzeba się wdrapać na górę i przejechać rzekę. Niestety później trzeba przejść na przeciwną stronę, co przy dużym ruchu nie jest takie łatwe. Schodkami w dół i znajdujemy się od razu na wale 🙂

Jazda tym fragmentem po singlu to czysta przyjemność. Do czasu aż się kończy i trzeba po nierównej trawie 🙂 Jednak długo to nie trwa i zjeżdżam na pobliską drogę. Można złapać oddech na dłuższym asfaltowym fragmencie, aż do Wygody (takiej miejscowości 🙂 ). Jednakże wygodnie przy tylu godzinach w terenie nie jest, czuć nadgarstki i oczywiście tyłek.

Mazowiecki Park Krajobrazowy

Wraz z przekroczeniem granicy MPK ponownie zaczyna się konkretna jazda w terenie. Szybko docieram do bunkrów na Dąbrowieckiej Górce. Ostatnio zostały bardzo ładnie odnowione wraz z wyposażeniem wnętrza. Miejsce warte odwiedzenia. Akurat w ich pobliżu spotykam kilka osób, które zajmują się ich odnową, robili ognisko przez co tylko stałem się głodny 🙂

Uciekam więc stamtąd czym prędzej, niestety moje zapędy powstrzymuje duża ilość piachu z którą często trzeba się mierzyć. Jednak świetne widoki potrafią wiele zrekompensować. Słońce znajduje się coraz niżej, przez co krajobraz dodatkowo nabiera ładnych, ciepłych barw.

Wreszcie docieram to singla wzdłuż rzeki Mieni, jest to jeden z ciekawszych fragmentów na trasie jak i wokół Warszawy. Ścieżka wijąca się pomiędzy drzewami, jednocześnie często zaraz przy skarpie, skąd w dole widać tylko płynącą wodę. Jako stały bywalec tej miejscówki nawet nie rozglądam się za oznaczeniami tylko jadę przed siebie. Po wyjeździe z Wiązownej jadę kawałek i muszę założyć oświetlenie. Cieszę się, że tak dużo udało mi się przejechać do zmroku. W świetle latarek będę musiał jechać tylko około godziny.

Robi się chłodniej, ale nie na tyle aby zakładać kurtkę. Za to jem moją ostatnią kanapkę – już mam dość batonów i normalne danie okazuje się królewskim posiłkiem 🙂 Można jechać dalej! Tutaj też popisałem się moim sprytem i zapomniałem naładować powerbank do Garmina, który już leci na oparach. Muszę się przestawić na klasyczne nawigowanie i dokładne wyszukiwanie oznaczeń szlaku, co nie jest takie łatwe. Szlak nie jest za dobrze oznaczony – zwłaszcza na nocne eskapady. Niemniej z małą pomocą telefonu udaje się sprawnie dalej jechać. Pozostaje już naprawdę niewiele.

Największym wyzwaniem okazuje się przeprawa przez drogę krajową nr 2 – muszę aż się cofnąć do przejścia dla pieszych. Nie mam zamiaru przebiegać przez 4 pasy i jeszcze barierki. Stamtąd dotarcie do Rembertowa jest już formalnością. Szerokimi drogami wyjeżdżam z MPK i docieram do zabudowań miasta. Jestem już praktycznie na miejscu.

Warszawa Rembertów – meta

Jestem zadowolony z czasu przejazdu, całkowity wyniósł 16:42:06 z czego jazdy 14:00:36. Nie leciałem na wynik, chciałem po prostu dobrze i w miarę przyjemnie pokonać trasę. Ogólnie rozpatrując ją pod kątem jednorazowej wycieczki, jest dość wymagająca. Głównie przez dużą ilość piachu i sam dystans, który w terenie potrafi dać w kość. Dzięki temu mamy okazję poznać Warszawę praktycznie z każdej strony. Od nieprzebytego, dzikiego Horowego Bagna, poprzez rewelacyjny i malowniczy Kampinos wraz z MPK, a kończąc na pięknych miejscowościach jak Podkowa Leśna. Ciężko poznać tak okolice jak nie turystycznym szlakiem pieszym, który rzadko omija ciekawe miejsca. Krwawa Pętla przez to jest takim wyzwaniem czy po prostu szlakiem na który chętnie się wraca.