Dzień 13 – Ciężki powrót do Polski
89.97 km 05:18 h
Dzisiejszy dzień też nie należał do najbardziej udanych. Cały czas skupiamy się tylko na powrocie do domu. Bodek nadal źle się czuje, upał jest coraz większy – dochodzi nawet do 40st. Robimy dość częste przerwy, ale jakoś kilometry powoli lecą i zbliżamy się coraz szybciej do granicy z Węgrami.
Ostatnio sporo dyskutowaliśmy odnośnie łapania samochodów, aby nas podwiozły, nawet kawałek. Po ok. 30 min próbowania udało złapać się dostawczy samochód, który nas podwiózł do miejscowości Oradea – nadrobiliśmy ok. 60km. Tego dnia przekraczamy jeszcze granicę z Węgrami i tuż za przejściem granicznym za radą jednego z mieszkańców rozbijamy się niedaleko boiska szkolnego – gdzie zbawieniem okazują się włączone zraszacze do boiska. Tak, udało nam się w nich umyć i schłodzić. Po ciężkim dniu w upale, naprawdę rewelacja! Nawet nam nie przeszkadzała położona w pobliżu główna, ruchliwa droga.
Dzień 14 – Ciężki powrót do Polski
101.83 km 05:40 h
Dziś już próbujemy łapać stopa na całego. Zaraz za granicą uderzamy na parking tirów próbując szczęścia. Niestety jak się okazuje wybraliśmy po prostu złą porę – większość osób jest już w trasie, a spotykamy naprawdę wiele Polaków – nikt nie chce nas zabrać. Spędzamy na tym naprawdę dużo czasu. Zbierając w międzyczasie cenne informacje od tirowców, które wykorzystujemy przy kolejnych próbach. Powoli jedziemy dalej. Z racji niesamowitych upałów, w południe robimy sobie większy odpoczynek, trochę nadrabiamy wieczorami.
Nocleg znajdujemy przed węgierską miejscowością Nyiregyhaza u bardzo gościnnej rodziny. Zostajemy poczęstowani węgierską zupą i makaronem z cukrem, serem i śmietaną. Naprawdę super odmiana – dodatkowo najadamy się do syta. Praktycznie cała rodzina dołącza się do nas i jakoś rozmawiamy, bardziej próbujemy się porozumieć, ale naprawdę mimo wszystko bardzo dobrze nam idzie. PS. Kolejne miejsce, gdzie mieszkańcy chcą od nas imiona i nazwiska w celu obejrzenia nas na facebooku. Ogromnym zdziwieniem było, gdy Bodek powiedział na odczepnego, iż nie posiada konta. Był to chwila tak zadziwiająca, iż gospodyni została z kuchni wyciągnięta przed dom, gdzie siedzieliśmy w celu poinformowania jej o tym zadziwiającym fakcie w dzisiejszym społeczeństwie.
Dzień 15 – Powrót do Polski tirem
73.08 km 03:37 h
Upału kolejny dzień. Na wylocie z Nyiregyhaza’y znajdujemy idealne miejsce i próbujemy łapać stopa jak najdalej w stronę Słowacji. Jesteśmy wymęczeni, kilometry lecą nam powoli, więc aby się sensownie wyrobić z powrotem jesteśmy do tego zmuszeni. Poza tym, doświadczeni nudnymi drogami jakie spotkaliśmy na Węgrzech, niechętnie tutaj wracamy. Obecnie nic innego poza szybkim powrotem się nie liczy. Całe szczęście znowu po ok. 30 min czekania udaje nam się złapać busa. Miły Węgier zabiera nas kawałek za miejscowość Tokaj. Udaje się nadrobić jakieś 40 km, dodatkowo jeszcze zostajemy zabrani na miejscowe – podobno najlepsze w okolicy – lody oraz zostajemy poczęstowani Red Devillo- gorącym do granic możliwości piwem, którego zgrzewka stoi przy siedzeniu. Lodów nie odmówiliśmy z chęci, piwa- z kultury. Chcemy za nie zapłacić, ale dostajemy je w prezencie. Naprawdę dobrze zostajemy przyjęci na Węgrzech – rzadko się spotyka z taką pozytywną reakcją.
W południe już klasycznie robimy sobie dłuższą przerwę. Rozkładamy karimaty praktycznie w rowie i odpoczywamy. Kilka godzin później ruszamy w dalszą podróż. Niedaleko przed granicą ze Słowacją zaczyna się ścieżka rowerowa – wielkie zaskoczenie, głównie dlatego, że wszędzie na Węgrzech widać tylko znaki z zakazem jazdy na rowerze. Cały czas szukamy transportu do Polski. Na granicy węgiersko-słowackiej próbujemy szczęścia na parkingu „Jacek”. Po wielu wcześniejszych próbach wreszcie się nam udaje!
Spotykamy Polaka, który właśnie jedzie akurat w nasze okolice – do Kocka niedaleko Łukowa. Po prostu lepiej nie mogliśmy trafić! Mamy kilka godzin czasu na ogarnięcie rzeczy, więc korzystając z okazji bierzemy prysznic oraz pakujemy nasze rzeczy do TIR ‘a. Jest to w sumie nasza pierwsza przejażdżka w ten sposób.
Dzień 16 – Już w Polsce!
47.67 km 02:20 h
Zawitaliśmy do Polski!
Podróż ciężarówką bardzo dobrze nam zleciała, ja siedziałem na siedzeniu pasażera i rozmawiałem praktycznie całą drogę z kierowcą, a Bodek spał na łóżku za naszymi plecami. Wypytałem się chyba o wszystko, co się da związanego z TIR’ami. Kierowca był naprawdę rewelacyjny! Jeszcze raz bardzo dziękujemy, że nas zabrał! Wielu innych po prostu nam odmawiało, a tutaj bez wahania usłyszeliśmy – TAK.
Wyjeżdżając ze Słowacji żegnał nas prawie 40 st. upał, a w Polsce przywitała nas mżawka przy ledwie, co 18 st. Różnica znaczna, ale nie ma to jak być na własnym podwórku, wracało się już z czystą przyjemnością. Dojechaliśmy do Łukowa gdzie już prosto do Mińska z przesiadką w Siedlcach z szybką przerwą na kebaba – jesteśmy niewiarygodnie głodni. W Mińsku Mazowieckim byliśmy około południa, rozdzieliliśmy sprzęt i rozjechaliśmy się spod Kaufland’a. Dzięki Bodek za towarzystwo! Sam na pewno tego bym nie dokonał, nie ma to jak odpowiedni, konkretny wyjazd. Teraz tylko szybki prysznic, a następnie szybko lecę się przywitać i wyściskać Ninę, a Kamil na pewno do Marty – nie mogę się już doczekać 🙂