Dzień 8 – Transfogaraska
113.19 km 07:05 h
Dziś wstajemy wcześniej – ok. 50 km dojazdu i wreszcie czeka nas podjazd trasą Transfogaraska. Drugą za Transalpiną najwyżej położoną drogą w Rumuni. Pokonując kolejne kilometry widzimy coraz wyraźniej na horyzoncie wysokie pasmo gór. Bardzo się wyróżnia na tle pozostałego krajobrazu. Pogoda nam wreszcie dopisuje, więc spokojnie i dobrym tempem zbliżamy się do oczekiwanego podjazdu. Z głównej drogi odbijamy na oznaczoną numerem 7c czyli Transfogaraskę – początek jest łagodny, startujemy z ok. 400m n.p.m., a mamy się wspiąć na ok. 1900m n.p.m. Ostatni, dobry posiłek, zdejmujemy koszulki i w drogę!
Wpadamy w swój rytm i kilometry jakoś powoli lecą, widoki bardzo urozmaicają naszą wspinaczkę, a to dopiero początek górskich przełęczy. Podjazd jest wymagający, ale do przejechania nawet z dużym bagażem – trzeba po prostu trzymać swoje tempo. Prawie pod koniec Bodek złapał kapcia i dobrą godzinę walczyliśmy z dętką – ostatecznie wsadziliśmy na obręcz 28″ dętkę do 26″, nie było łatwo (po powrocie okazało się, że dętka była dziurawa w dwóch miejscach, na co nie zwróciliśmy uwagi). Mijają nas downhillowcy jadący terenowych autem. Co ciekawe, rowery były wewnątrz auta, oni natomiast na dachu. Chwile po tym jak zdążyliśmy się uporać z dętką, widzieliśmy ich po drugiej stronie doliny, zjeżdżających ścieżkami po stromych zboczach. Ostatnie 5 km podjazdu było bardzo ekscytujące.
Najpierw widok samych serpentyn położonych tak jakby na półce pomiędzy górami robił bardzo mocne wrażenie – czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy. Ciekawie też było, gdy pewien rumuński kierowca zatrzymał się i zaczął nam kibicować, zdzierając solidnie gardło. Słońce powoli zachodziło, przez co temperatura szybko spadała – nawet do ok. 11 st. C. Już na samej przełęczy przy jeziorze Bela Lac ludzie też nam kibicowali i przybijali piątki. Normalnie niezapomniane wrażenie! To się nazywa pozytywne nastawienie. Super! Dzisiejszego dnia udało nam się zrobić ponad 2000m przewyższenia i podjechać jedną z wyżej położonych przełęczy!
Powoli już zaczęło się ściemniać, więc zjeżdżamy ile się da. Po kilku kilometrach zjazdu znaleźliśmy dogodne miejsce przy strumyku na wysokości ok. 1500 m n.p.m. W takich miejscach ludzie normalnie rozbijają namioty przyjeżdżają samochodami, palą ogniska. Super sprawa, bez żadnej kontroli, problemów – pełna swoboda.
Dzień 9 – dojazd do Transalpiny
163.46 km 07:33 h
Nie ma to jak obudzić się pośród gór, słysząc w tle płynący strumyk. Takich rzeczy się nie zapomina – według mnie to jest esencja podróżowania. Do tego jeszcze jeden z głównych celi został osiągnięty – podjazd Transfogaraską. Problem pojawił się, gdy trzeba było iść w miejsce, gdzie król chodził piechotą. Jak znaleźć takie miejsce, w sytuacji gdzie wszędzie jest duże nachylenie, same niskie trawy, często stoją namioty, a poza tym jeżdżą kierowcy, oglądający Cię z tyłu bądź przodu. Uwierzcie, dla chcącego nic trudnego.
Dziś nastawiamy się na większość zjazdu, zakładamy, więc ciepłe ciuchy i jazda w dół – słońce w dolinach niestety zagląda później. Początkowo bardzo szybko, średnia kształtowała się w granicach 40 km/h bez dokręcania. Nieskończona ilość zakrętów których pokonywanie daję niebywałą frajdę. Dzisiejszy odcinek do przejechania okazuje się dłuższy niż sądziliśmy, do tego zjazdu nie jest tak wcale super dużo – trzeba będzie jakoś podgonić.
Zjeżdżając niespodziewanie spotkaliśmy Polaków ze Śląska – chłopaka z dziewczyną. Spory kawałek razem jechaliśmy i rozmawialiśmy – bardzo miło usłyszeć kogoś kto mówi po Polsku. Do tej pory myśleliśmy, iż na naszej wyprawie się dużo działo, jednak para z Rybnika przewaliła rumuński system do góry nogami. Spanie z baranami, najazdy cyganów na koniach, zasuwanie z pełnymi sakwami po polach to mała część ich przygód.
Droga kilkukrotnie nas zaskakuje – przejeżdżamy przez naprawdę ogromną tamę – nasza w Solinie przy tej to pikuś. W wielu miejscach niedaleko strumyków są miejsca gdzie ludzie przyjeżdżają samochodami, motocyklami i zakładają obozowiska. Naprawdę super sposób na spędzanie wakacji, wolnego czasu, a nawet po prostu weekendu. Wyjeżdżamy kawałek za Horenzu gdzie po kilku próbach znajdujemy nocleg. Trzeba dobrze wypocząć – jutro podjazd na przełęcz Urdele.
Dzień 10 – Transalpina
104.43 km 07:47 h
Dziś już z każdym kilometrem jesteśmy coraz bliżej głównego celu – przełęczy Urdele położonej na wysokości 2145 m n.p.m. na drodze o numerze 67c zwanej Transalpiną. Widoki widziane na zdjęciach robią wielkie wrażenie – teraz czas to zweryfikować, po ok. 30 km podjazdu non stop. Zanim zaczęliśmy właściwą wspinaczkę musieliśmy też pokonać sporo wzniesień. Wreszcie dojeżdżamy do skrzyżowania z drogą 67c, w ok. 30 st. upale schładzamy się jedząc lody, zdejmujemy koszulki, smarujemy się olejkiem, opaski na głowy i jazda w górę. Urdele atakujemy od południowej strony.
Droga wije się bardzo malowniczo, praktycznie nie ma większej roślinności, drzew. Przeważają same pola – widoki niesamowite. Mniej więcej w połowie podjazdu Bodek wpada na genialny pomysł i montuje na taśmę głośniki do lemondki – nie ma to jak jakieś urozmaicenie.
Mijamy najwyżej położoną miejscowość. Asfalt cały czas jest bardzo dobry – trafiliśmy akurat na okres, kiedy droga jest remontowana, więc jedzie się naprawdę rewelacyjnie, gładko bez żadnych wyboi. Pierwszy, dłuższy odpoczynek robimy sobie na większym postoju samochodów. Widoki wprost rewelacyjne, aż chce się zatrzymać na dłużej i tylko je podziwiać. Jednak przed nami jeszcze kawałek podjazdu. Kolejne metry w pionie rosną na liczniku, wydaje się nam, że przełęcz jest już niedaleko. Wjeżdżamy na coś co nią przypomina, zagadujemy też do spotkanych rowerzystów – wydaje się, że to jest już to. Robimy pamiątkowe zdjęcie i ubieramy się do zjazdu. Okazuje się, że to nie była właściwa przełęcz, za to już następna po super stromym podjeździe już jest naszym celem, Uredele zdobyte! Ponad 4h podjazdu w słońcu non stop oraz 2685 m w pionie dzisiejszego dnia zostało naszym obecnym rekordem!
Oczywiście trzeba zrobić pamiątkowe zdjęcie w koszulce Rowerowego Mińska (to był pierwszy i ostatni raz, kiedy ją założyłem na wyjeździe) oraz zjeść jakiś lokalny przysmak – danie z ciasta w kształcie walca. Ciekawy smak, trzeba to przyznać.
Zakupiliśmy pamiątki i ruszamy w dół. Po drodze mijaliśmy naprawdę wielkie, dzikie wioski Cyganów – jak się domyślamy. Klimat dosłownie post apokaliptyczny, czegoś takiego nie widzieliśmy nigdy wcześniej. Obóz rozbijamy pod wysokim mostem – gdzie ledwo, co udaje się złapać zasięg sieci komórkowej. Dzień naprawdę można uznać za udany!
Dzień 11 – Ciężki powrót do Polski
81.55 km 03:59 h
Wstajemy, a tu rano na termometrze ledwo, co 6 st.! Jakoś się ogarniamy i ruszamy w drogę. Po wczorajszym podjeździe na Urdele jesteśmy wykończeni, Bodek coś w ogóle źle się czuje – ledwo, co jedziemy. Całe szczęście mamy większość trasy z góry i co jakiś czas natykamy się na źródełka wody – pojawił się 35 st. upał, nie ułatwia nam powrotu do Polski.
Większość drogi jest w remoncie – jak ogólnie większość dróg w Rumuni. Widać wszystko mocno tam się rusza w tym kierunku. Ogólnie niedalekiej odległości od przełęczy Urdele, ale na wysokości gdzie rosną drzewa można spokojnie znaleźć miejsce na rozbicie się – pełno jest miejsc niedaleko strumyków. Super sprawa, aby tak się wybrać, nie trzeba nic planować – tylko po prostu ruszać. Jakoś udaje nam się przejechać 80 km, na pewno nie było z tym lekko. Wieczorem na szybkości rozbijamy obóz na dziko – trzeba się koniecznie zregenerować.
Dzień 12 – Ciężki powrót do Polski
124.76 km 06:54 h
Drugi dzień powrotu nie zaczyna się lepiej. Bodek cały czas czuje się źle, żeby nie nazwać tragicznie, podejrzewamy przemęczenie, odwodnienie, a w najgorszym przypadku udar. Ja też jestem wyczerpany, ale jakoś się jedzie. Upał nam w tym nie pomaga. Na tym etapie już praktycznie skupiamy się na samym powrocie, dojechaniu do granicy najpierw Węgier, a później Słowacji. Na jednym ze zjazdów, których na szczęście była tego dnia większość, Bodek wyraźnie odstaje na straszliwie nierównym asfalcie. Po chwili oczekiwania na niego, dojeżdża do mnie i mówi stanowcze STOP! Okazało się, iż jest z nim coraz gorzej, drętwieją ręce, język, osłabienie, zawroty głowy i co najgorsze mdłości dają mu ostro w kość. Wlewa w siebie dużą ilość płynów, oraz specjalną papkę z mikroelementami i powoli ruszamy w drogę.
Na niewielkich parkingach, w sumie w całej Rumuni można spotkać sporo psów – nie są one agresywne, a po prostu bardzo głodne i szukają resztek jedzenia. Nie mogliśmy się powstrzymać, aby ich nie nakarmić – dodatkowo nagle wybiegły z krzaków 4 małe psiaki!
Po drodze miło zaskakuje nas jedna miejscowość gdzie pojawia się fontanna i można się konkretnie schłodzić – w taki upalny dzień jak do tej pory nic lepszego nie mogło się nam przytrafić. W niektórych miejscach można się natknąć na niewielkie źródełka gdzie ludzie normalnie ustawiają się w kolejce po wodę.
Mniej więcej około godziny 13 robimy dłuższą przerwę, aby uniknąć słońca, które tylko pogarsza mdłości u Kamila. Po około 2h odpoczynku ruszamy dalej. Bodek narzuca mocne tempo, które przy jego obecnym samopoczuciu było bardzo niespodziewane. Na domiar złego po chwili podczas jazdy kąsa go dotkliwie osa w szyje, szybkie usunięcie żądła i ruszamy dalej mocnym tempem. W mieście robimy zakupy w Lidlu, przy którym konsumujemy sporą ilością jedzenia, na deser zostawiając litrowe lody. W czasie jedzenia lodów, Bodek czuje się na tyle „ciężko”, iż dosłownie zwraca całą zawartość żołądka pod sklepem. Dzisiejszy dzień go nie oszczędza! Ociera ręką twarz, uśmiecha się i kontynuuje spożycie lodów. W końcu nikt nie przyjechał tutaj wymiękać! ;)))
Wieczorem rozbijamy się na dziko niedaleko strumyka, szybkie ogarniecie i spać. To był bardzo trudny dzień, w którym mimo wszystko przejechaliśmy ładny kawałek drogi.