Dzień 4 – Węgry, Rumunia
127.27 km 05:57 h
Dziś już nadszedł ten dzień! Wjeżdżamy do Rumuni! Główna droga którą podążamy jest bardzo dobra, granicę przekraczamy bez problemów – wystarczy pokazać tylko dowód osobisty. Tuż za granicą widzimy od razu sporo domów w nie najlepszym stanie – niektóre wyglądają jakby były budowane bez zaprawy pomiędzy cegłami. Spodziewaliśmy się większych „fajerwerków” przy wjeździe, jednak przywitała nas tylko marna tablica informacyjna.
Widać dosyć dużą różnicę miedzy Węgrami i Rumunią. Przede wszystkim po oczach bije bieda, jednak, co za tym idzie uśmiech ludzi, życzliwość oraz specyficzny rumuński styl bycia.
Przejeżdżając przez kolejne wioski i nie wiadomo skąd ukazuje nam się pełen przepychu dom zbudowany w stylu japońskim. Bardzo kontrastuje z wieloma okolicznymi biednymi gospodarstwami. Nie da go się nie zauważyć. Ludzie w Rumuni są bardzo pozytywni.
Pytam się o drogę pierwszego lepszego przechodnia, pana w średnim wieku. Po przyjacielsku mnie obejmuje i dokładnie wskazuje mi drogę. Dla mnie, człowieka nieprzyzwyczajonego do takiej bezpośredniości jest to mały szok – ale pozytywny. Ludzie naprawdę potrafią zadziwić.
Trochę popołudniu nasza jazda zamienia się w ucieczkę przed chmurami deszczowymi, które sukcesywnie zbliżają się do nas biegnąc po paśmie górskim. Niestety nie trwa to długo i nas dopadają – chowamy się na pobliskim przystanku. Przerwa jest krótka. W jej trakcie podziwiamy rumuńskie plakaty – domyślam się, że chodzi o zachęcanie do jedzenia kurczaków 🙂
Dziś jest nasza pierwsza próba znalezienia noclegu w Rumunii. Porozumieć się nie jest łatwo, całe szczęście mamy przygotowane rozmówki. Ludzie okazują się przyjaźni i pomocni – znajdujemy miejsce do rozbicia namiotu w sumie bez większych problemów. W Rumuni często działki są widoczne z ulicy jako małe i wąskie – ale tak naprawdę są bardzo długie, przechodzimy za stodołę, a tam sad, który ciągnie się dobre 200m w głąb. W stodole podczas przenoszenia gratów przez okienko kontroluje nas wielki brat -krowa. Starsza pani, która nas wpuściła wzywa posiłki, z którymi dogadujemy się po angielsku. Młoda para uczula nas przed mieszkańcami południowej części kraju, do której zmierzamy. Przy czym zaznaczają, iż mimo wszystko warto tam pojechać, gdyż widoki są nieziemskie. Standardowo po zjedzeniu makaronu idziemy spać.
Dzień 5 – Rumunia
95.32 km 05:37 h
Dzień od rana zapowiadał się pochmurnie. Na powitanie mamy do podjechania przełęcz – ok. 1100 m n.p.m. – 600 m przewyższenia. Naszą drogę ku górze odliczają bardzo charakterystyczne rumuńskie słupki kilometrażowe – pokazują odległość do najbliższej miejscowości. Bardzo przydatna i praktyczna sprawa.
Czym wyżej to robi się chłodniej – na samej górze niecałe 12 stopni – przed zjazdem zakładamy na siebie, co się da. Nikt nie wpadł na pomysł, aby wziąć na tej wyjazd, chociaż jedną parę ciepłych rękawiczek, więc na dłonie powędrowały… Skarpetki 🙂
Dobrze, że na przełęczy było mało osób gdyż wyglądaliśmy dosyć śmiesznie, przemoczeni oraz zziębnięci. Część drogi skracamy – przemykamy przez typowo rumuńskie wioski. Widok niesamowity – miejscami wszystko wygląda tak jakby czas się nie cofnął. Wszystkie kobiety chodzą w charakterystycznych chustach, faceci w kapeluszach, a na podwórkach suszą się garnki na kijach. Do tego często się pojawiające rumuńskie duże bramy, a przy nich ławeczka gdzie ludzie obserwują nas przejeżdżających. Był to jeden (z jak się po całej wyprawie okazało) z wielu momentów, gdzie doceniliśmy polskie drogi. Zjazd ponad 50 km/h po niesamowitych, wręcz urywających koło dziurach, których w żaden sposób nie dało się ominąć, był nie lada wyczynem, szczególnie, że Bodek miał sztywny widelec.
Trochę odpoczywamy pod sklepem i oczekujemy końca deszczu. Niestety nie zapowiada się na poprawę, więc jedyne co nam pozostaje to założenie poncha i w drogę. Jesteśmy praktycznie cali przemoczeni, ale dopóki jedziemy jest ciepło. Kompletnie nas już nie obchodzi to jak wyglądamy, ( choć chyba nigdy się tak na prawdę tym nie przejęliśmy 😀 ) to, że cały czas pada deszcz, błoto leci spod kół, samochody nas nie oszczędzają, kąpiąc nas swoim błotkiem, jest pod górę z wiatrem w twarz. Po prostu jedziemy! I to jest nasz cel na dziś.
Nocleg znajdujemy w niewielkiej wiosce, jakimś cudem się porozumiewamy – z pomocą przychodzi nam osoba mówiąca po angielsku. Dodatkowo dostajemy jeszcze – jak zgadujemy – po placku serowym, bardzo pysznym. Deszcz nie przestaje padać, rozbijamy się w jego strugach, zawijamy się w śpiwory i oczekujemy poprawy pogody.
Dzień 6 – Rumunia
117.96 km 06:00 h
Rano wita nas dla odmiany deszcz i przemoczone, zimne ciuchy. Niechętnie się zbieramy i zakładamy mokre rzeczy – nie chce nam się moczyć kolejnych, a może uda się te jakoś wysuszyć. Dziś też na dzień dobry podjazd na przełęcz gdzie oczywiście dopadła nas mżawka, praktycznie zerowa widoczność i coraz to niższa temperatura. Zjeżdżaliśmy już w delikatnym deszczu rozgrzewając się podczas wykonywania dziwnych ćwiczeń na rowerach tj. pompek itp., które miały za zadanie rozgrzać, choć wyszło z tego więcej śmiechu niż rozgrzania 🙂 Dzień bez szczególnych przygód, więc dzień należy zwyczajnie odhaczyć.
Za to nocleg naprawdę się nam poszczęścił – pytamy się pierwszej lepszej osoby w wiosce o nocleg na podwórku, a zostajemy przekierowani do dyrektora tamtejszej szkoły. Początkowo mamy rozbijać namiot na dziedzińcu. Dyrektor zawołał nawet majstra, który specjalnie dla nas naprawiał lampy przy budynku, abyśmy czuli się bezpieczniej.
Z racji, iż ta sztuka się nie udaje, po chwili dostajemy propozycję nie do odrzucenia – nocleg w szkole na kanapach + dostęp do Internetu z biblioteki (szkoła jest aktualnie w remoncie). Wreszcie możemy wysuszyć nasze przemoczone rzeczy! Super! Korzystamy ze wszystkich dobrodziejstw, żaden z nas nie patrzył, że jest późna pora i na jutro się nie wyśpimy, objadamy się czym mamy, siedzimy przy komputerach do późna, nawet myjemy się przed szkołą pod hydrantem.
Dzień 7 – Rumunia
168.86 km 07:57 h
Nie ma to jak się obudzić w suchych warunkach! Wstajemy spokojnie bez składania namiotu, w obecnej sytuacji jest to dla nas luksus. Dodatkowo od Pani bibliotekarki otrzymujemy świeży, jeszcze gorący chleb i szynkę. Dawno tak dobrego pieczywa nie jedliśmy! W Rumuni chleb – zwłaszcza z lokalnych piekarni naprawdę jest rewelacyjny i nie taki drogi. Rozmawiamy jeszcze chwilę z dyrektorem i nauczycielkami. Dziękujemy bardzo za wizytę i dajemy polską gazetę „Rzeczpospolita” z naszymi podpisami w ramach podziękowania. Naprawdę zostaliśmy rewelacyjnie ugoszczeni!
Dziś droga mija znacznie lepiej i przyjemniej – jest o wiele cieplej, więc jedziemy w suchych warunkach. Przejeżdżamy przez parę większych miast, robimy zakupy w Kauflandzie. Jest to sklep- zbawianie, można się umyć, ogolić, zobaczyć swoją zmęczoną twarz w sklepowej łazience 😀 Mimo, iż przejechaliśmy już nie mało kilometrów po Rumunii, dróg remontowanych nie ma końca, co chwile spotykamy zwężenia.
Nocleg znajdujemy tuż przed zachodem słońca – na niewielkim wzgórzu. Krótka piłka – możemy przenocować, chwila zamyślenia i szybka odpowiedź wraz ze wskazaniem miejsca – tak. Czy możemy trochę wody? – Tak, proszę. Dostajemy kilka litrów wody i całkowity spokój i ciszę. To się nazywa konkret 😉