Dzień 2 – Ojców – Kraków
DST 91.52km | Teren 70.00km | Czas 06:13 | Vavg 14.72km/h | Vmax 50.58km/h | Temp. 19.0°C | HRmax 162( 81%) | HRavg 125( 62%) | Kalorie 3393kcal | W górę 1032m
Wczorajsze zmęczenie dało o sobie znać i spałem jak zabity – często przeszkadzają mi odgłosy przyrody, ale tym razem nic, a pobudka kawałek przed 6:00 🙂 Zjadłem na spokojnie śniadanie i na rozgrzewkę podjazd – zapowiadało się od rana na deszcz, ale całe szczęście postraszyło tylko małymi kroplami. Ogólnie pogoda gorsza niż wczoraj – zdecydowanie chłodniej. Jedzie się przez to przyjemnie, sporo przez pola i łatwych fragmentów. Najbardziej zaskoczyły mnie wspaniałe momenty jak przejeżdżałem wąwozem – naprawdę rewelacja! A zjazd do niego to już na cięższą zabawę – niestety musiałem sprowadzić rower. Oczywiście nie mogło też zabraknąć ostrego zjazdu przez piach – właściwie to się płynęło.
Bardzo przyjemnie, spokojnie i miejscami naprawdę wymagająco dojeżdżam pod zamek w Rabsztynie. Ulokowany jest oczywiście na wzniesieniu, a całość jest obecnie remontowana, prezentuje się naprawdę okazale. Kawałek za nim zatrzymuję się pod spożywczakiem na drugie śniadanie, a nie mając innej opcji dosiadam się do lokalnych koneserów piwa. Zaskakująco rozmawia się z nimi spokojnie i kulturalnie.
Najedzony i załadowany kanapkami ruszam w dalszą trasę. Przejeżdżam mały fragment koło torów, później przez główną ulicę i odruchowo sprawdzam na mapie gdzie się znajduję. Coś mi tu nie pasuje… Mapa jest 2013 roku, a szlak znacznie odbiega od tego co jest oznaczony w terenie. Już praktycznie myślałem, że źle pojechałem, ale całe szczęście drogowskaz ulokowany kawałek dalej wyjaśnia sprawę. Robi się coraz cieplej i przyjemniej – nie tylko ze względu przez dość długie i strome podjazdy przez pola – na których ucinam małą pogawędkę z babuszką na spacerze z krową.
Droga przez pola wiedzie coraz wyżej i wyżej przez co roztaczają się na okolicę piękne widoki. Na horyzoncie są praktycznie same pola – lasów jest niewiele.
Od razu poznaję też miejsce gdzie kiedyś byłem z Sol’em na wypadzie do Jury który skończył się nie za bardzo przyjemnie. Przejeżdżam praktycznie obok tego miejsca drogą też przez pola. Nieopodal przykuwają mój wzrok ptaki intensywnie krążące nad małym skupiskiem drzew pośród pól – chyba jakiś ich trening lub ptasia zabawa.
Jak to na polach bywa oznaczenia są naprawdę kiepskie, a całe szczęście tutaj wystarczające, aby jakoś się nie zgubić – pomógł mi też napotkany po drodze samotny wędrowiec. Tak też oto długim, polnym zjazdem gdzie zaskakuję sarnę w wąwozie (pewnie coś kombinowała) docieram do Sułoszowej skąd już krótki fragment i zaczyna się moja przygoda z Ojcowskim Parkiem Narodowym. Zakupuję drobne pamiątki, wysyłam pocztówkę do mojej wspaniałej dziewczyny i jazda (na nogach) schodami pod zamek w Pieskowej Skale.
Ludzi oczywiście jest tu od groma – stawiam, że głównie ze względu na pobliski parking. Chwilę czekam i nawet spod zamku udaje mi się zjechać pod Maczugę Herkulesa – powrotny podjazd jest krótki, ale wymagający.
Czym dalej od maczugi jest już spokojniej. Szlak wspina się coraz wyżej co tylko zwiastuje jedno – dobry zjazd. W Ojcowskim Parku są jedne z lepszych i ciekawszych zjazdów na całym szlaku – wreszcie można porządnie rozgrzać hamulce. Jak już docieram do asfaltu to droga wije się malowniczo pośród skałek – jest tu ich największe skupisko od Częstochowy.
Szlak jest też poprowadzony bezpośrednio zaraz pod skałkami – jadąc ścieżką możemy się praktycznie o nie opierać.
Nie brakuje też tutaj klasycznych, zabytkowych zabudowań – wszystko jest zadbane i odnowione. Widać turystyka ma się tutaj dobrze – zwłaszcza po dużym ruchu. Nawet Policja przejawia tutaj większe zainteresowanie podjeżdżając pod kościółek 🙂
W takim pozytywnym klimacie i otoczeniu docieram pod zamek w Ojcowie – po drodze było też kilka kapitalnych fragmentów jak niczym w górach ze stromymi zjazdami i nawrotami. Zatrzymuję się na chwilę pod samym zamkiem i ruszam schodami w dół prosto do Ojcowa gdzie trzeba się przebić przez tłumy ludzi (majówka i dobra pogoda robi swoje).
Dojazd z Ojcowa do Krakowa jest tylko formalnością. Najpierw szlak prowadzi bardzo przyjemnie wzdłuż strumyka przez Dolinę Prądnika gdzie znajdują się dwie ciekawe skały o nazwie (oraz wyglądzie) „Brama Krakowska” – jest to bardzo odpowiednia nazwa, zwłaszcza, że podążam w stronę Krakowa.
Wzdłuż strumyka jedzie się bardzo szybko i sprawnie lecą kolejne kilometry. Szlak prowadzi tutaj na przemian asfaltem i szutrem. W jednym momencie wkraczam na szlak rowerowy z naprawdę zacnym podjazdem – super, że tutaj nawierzchnia jest pierwsza klasa, podjeżdża się aż miło (no może nie licząc tylko znacznego nachylenia).
Kolejne szutrowe oraz asfaltowe odcinki i nagle moim oczom ukazuje się znak „Kraków”, naprawdę niezłe zaskoczenie. Kawałek dalej rozpościera się panorama na miasto z kominami fabryk czy elektrowni. Jazda poszła naprawdę sprawnie – obstawiałem, aby przejechać szlak w 2.5 dnia, a tutaj całość wyszła w niecałe 2 dni i to naprawdę bez pośpiechu – jechałem swoim tempem i nie żałując czasu na postoje czy zwiedzanie. Dużo też odbijałem ze szlaku, aby zobaczyć coś ciekawego w pobliżu.
Co jak co to nie może być tak pięknie. Kraków wita mnie przepięknym kapciem w oponie – centralnie na szutrowej drodze. Szybko zmieniam dętkę i jadę dalej – czym bardziej w miasto tym gorzej z oznaczeniami szlaku. Kilkakrotnie się gubię i muszę zawracać (mapa już nie obejmuje tego fragmentu). Z pomocą przychodzą mi inni rowerzyści co mają ten sam problem, który rozwiązuje GPS. Dalej w mieście gubię się i szukam uparcie oznaczeń szlaku. Okazało się, że już kawałek temu się skończył na przystanku autobusowym tylko ja nie zauważyłem czerwonej kropki. Czyli w takim razie pieszy szlak Orlich Gniazd został przejechany od kropki do kropki!
Szlak jak dla mnie był naprawdę rewelacyjny, miejscami można się poczuć jak w górach – nachylenie, kamienie i nawet dzienne przewyższenia. Do tego należy doliczyć niespotykane nigdzie indziej formacje skalne, jaskinie czy same zamki – ciężko gdzie indziej w Polsce znaleźć na takim małym obszarze takie pokaźne skupisko zabytków i atrakcji. Osobiście szlak bardzo polecam i na pewno jeszcze nie raz zawitam w Jurze Krakowsko – Częstochowskiej.
Wnioski z przejazdu szlaku Orlich Gniazd:
- Miejscami można poczuć się jak w górach
- Najlepsze odcinki – fragment za Częstochową i Ojcowski Park Narodowy
- Jechało się całkiem sprawnie pomimo sporych podjazdów i miejscami ciężkiego terenu
- Ze zwiedzaniem okolicznych zabytków oraz małym błądzeniem wyszło mi ok. 200 km zamiast 165 km
- Bardzo dobre oznaczenia oraz infrastruktura oraz liczne wiaty przy których można rozbić namiot
- Piachu nie jest strasznie dużo, większość da się objechać
Jako, że godzina jest jeszcze dość młoda (ok. 17:00) kupuję bilet na pociąg po 19:00 i udaję się na zwiedzanie Krakowa. Do zaliczenia pozostaje ostatni z „Orlich Gniazd” – czyli Wawel.
Po drodze nie mogło zabraknąć klasycznych mieszkańców Krakowa czyli… Indian.
Pod Wawelem naczekałem się kilka dobrych minut, aby smok raczył zaatakować mnie ogniem – udało się 🙂