Tym razem na majówkę wybór padł na pieszy czerwony szlak Orlich Gniazd z Częstochowy do Krakowa (165km). Szlak wiedzie pośród niezwykłych jurajskich skałek oraz niepowtarzalnych zamków – tytułowych „Orlich Gniazd”, których jest tutaj jest pod dostatkiem. Chociaż równolegle istnieje wersja rowerowa szlaku to zdecydowałem się na pieszą – aby nie było tak łatwo 🙂
Dojazd PKP jak zwykle z niespodziankami i opóźnieniem. Okazało się, że nie ma w ogóle rowerowego wagonu i trzeba było wszystko upychać – ogólnie wcześniej miałem problem z zakupem biletu na rower w kasie (nie sprzedali mi niby z braku miejsc), ale udało się to załatwić na miejscu z konduktorem, a wyjazd przez to prawie by się nie odbył. W Częstochowie wylądowałem kawałek przed 22:00, więc w sam raz, aby tylko wjechać do lasu i rozbić namiot na noc. Udało się znaleźć bardzo ładną, równą polankę pomiędzy iglakami – spać tam aż miło. Jutro zapowiada się intensywny dzień – szlak zamierzam przejechać dość spokojnie, daje sobie na to 2,5 dnia. Dobranoc.
Dzień 1 – Częstochowa – Smoleń
DST 99.81km | Teren 80.00km | Czas 06:51 | Vavg 14.57km/h | Vmax 57.39km/h | Temp. 24.0°C | HRmax 176( 88%) | HRavg 139( 69%) | Kalorie 4674kcal | W górę 1551m
Wstałem dość wcześnie – jak to na wyprawie kawałek przed 6:00 rano. Noc była dość zimna, więc, aby tylko wyjść ze śpiwora i się rozgrzać. Na początek mały problem z odpaleniem palnika – zapomniałem na noc wsadzić kartusza do śpiwora. Był to też pierwszy test nowego namiotu – Fjord Nansen Tordis I – sprawdził się rewelacyjnie. Nie ma to jak wreszcie mieć więcej przestrzeni życiowej w porównaniu do Faroe Out z rowerem w środku to jest apartament 🙂 Dzień początkowo zapowiada się kiepsko, dużo chmur nie zwiastuje niczego dobrego, ale całe szczęście później już tylko dominowało słońce.
Jak tylko wjechałem do lasu zaczęły pojawiać się charakterystyczne skałki o najróżniejszych kształtach. Każda kolejna jest naprawdę dziwniejsza od poprzedniego. Nie mogło zabraknąć też jaskiń i innych naturalnych kryjówek. Teren tutaj miejscami robi się naprawdę górzysty, jest sporo kamieni i nie brakuje stromych podjazdów / zjazdów. Zabawy jest co nie miara, aby tylko nogi dawały cały czas radę pod górę – kondycja jeszcze niestety nie ta. Przedzierając się przez lasy docieram wreszcie do pierwszego zamku na szlaku – zamek w Olsztynie. Już z daleka prezentuje się naprawdę niezwykle, widać go wybijającego się z górki na której został ulokowany. Ciężko jest go nie zauważyć.
Szlak niestety go delikatnie omija, ale ja nie mogę sobie darować takiej okazji i wspinam się pod jego mury – podjazd jest jak najbardziej do zrobienia. Widok z niego (jak się zapowiadał) jest bardzo dobry, widać praktycznie całą okolicę jako, że to jest jej najwyższy punkt. Całość robi bardzo dobre wrażenie.
Tak też prezentuje się cały mój załadowany rower na panoramie z zamku w Olsztynie. Chrzest bojowy przechodzą też torby – podsiodłowa i na górną rurę. Niestety opona z tyłu to Continental Race King – Mountain King niestety nie przyszedł na czas, ale o póki nie ma błota to daje jak najbardziej radę.
Szlak przeplata się to raz przez las, a to drogą prowadzącą prosto przez pola. Teren jest naprawdę urozmaicony, a stałym elementem otoczenia są tutejsze skałki – wszędzie jest ich pełno, chociaż czym dalej od Częstochowy to rzadziej występują. Dopiero odradzają się w większej ilości w Ojcowskim Parku Narodowym. Po drodze można mijamy źródełko św. Idziego gdzie można uzupełnić zapasy wody, a słońce coraz mocniej zaczyna świecić – jednak trochę uda się opalić.
Aleją Klonów docieramy do Dworku Krasińskich gdzie jest idealne miejsce na postój – zaraz przy jeziorku przy którym nie brakuje wędkarzy. Kawałek dalej przy sklepie spożywczym robię postój na drugie śniadanie i uzupełniam zapasy jedzenia. Następnie szlak prowadzi bardzo ładnie przez las pośród skałek – miejscami nawet bardzo dobrej jakości szutrem po którym jazda idzie bardzo sprawnie. Nie brakuje też technicznych i stromych momentów z kamieniami. W jednym miejscu walcząc na zjeździe skończyłem małą wywrotką – całe szczęście nieszkodliwą. Tak też docieram do kolejnych dwóch zamków położonych w bliskiej odległości od siebie – zamek Mirów oraz Bobolice. Na wcześniejszy Ostrężnik już nie chciało mi się wspinać.
Następnym ciekawym napotkanym miejscem jest Góra Zborów – zbiór skałek z których rozpościera się wspaniały widok na okolicę. Nie brakuje też tutaj wspinaczy którzy bardzo dobrze wykorzystują każdą szczelinę – warunki do uprawiania tego sportu są tutaj znakomite. Największe wrażenie dla mnie robi widok na drogę która dosłownie przecina krajobraz na pół – została poprowadzona bezbłędnie prosto.
Po drodze nie da się nie zauważyć bardzo specyficznej skałki, a mianowicie Okiennik Wielki. Przypomina niczym dużego pączka – donuta. Można aż zgłodnieć od patrzenia na nią.
Kawałek za „pączkiem” zaczyna się kilkukilometrowy piaszczysty odcinek szlaku. Do tej pory piach mi za bardzo nie przeszkadzał – dało się go ominąć lub sprawnie przejechać. W tym momencie niestety nie mamy już takiego komfortu i miejscami jestem zmuszony do pchania roweru. Dobrze, że cały czas tak się nie ciągnie.
Docieram wreszcie do zamku Ogrodzieniec. Jest to jedna z bardziej uczęszczanych atrakcji – dużo ludzi, parkingów, sklepików z pamiątkami/goframi, a nie mogę znaleźć zwykłego sklepu spożywczego. Słońce grzeje aż miło, chociaż temperatura w cieniu wynosi raptem 14 st. Zaczynam się trochę słabiej czuć – pewnie za mało piłem. Jedzie się gorzej, ale mimo wszystko trzeba napierać do przodu. Więc jem lody i zostaję na dłuższy postój pod zamkiem.
Dalej ruszam już znacznie spokojniej – aby dojechać tylko jak najdalej się da. Dobrze, że trafiłem na otwarty sklep spożywczy – izotonik i do przodu. Bardzo pozytywnie zaskakuje mnie infrastruktura turystyczna – pojawiają się wiaty (dosłownie nówki sztuki) wraz ze stojakami na rowery. Jak dla mnie rewelacja – widać dobrze tutaj o to zadbali. Oznaczenia szlaku też są dobrze wykonane i generalnie nie mam problemów z nawigacją.
W dobry nastrój wprawiają też jaskrawo-żółte pola kwitnącego rzepaku. Prezentują się wyjątkowo na tle wszechobecnej zieleni, a zwłaszcza w tak pokaźnej ilości.
Przejeżdżam spory odcinek przez pola, następnie mijam kilka ruin i w oddali ukazuje się zamek Smoleń. Oczywiście również jest położony na wzniesieniu. Zaraz koło niego jest postawiona nowa bardzo duża wiata, a koło niej rozbite dwa namioty – zastanawiam się czy, aby nie dołączyć,ale mam jeszcze z godzinę jazdy więc postanawiam ją wykorzystać na jazdę.
Po drodze spotykam dwoje rowerzystów na rowerach z elektrycznym wspomaganiem i ucinam z nimi małą pogawędkę. Wyruszyli dziś z Krakowa, ale podążają rowerową wersją Szlaku Orlich Gniazd. Bardzo dobrze się rozmawia i dostaję informację o kolejnej, niedaleko położonej wiacie gdzie postanawiam zostać na noc.
Idealny punkt na nocleg – jest miejsce do siedzenia i przygotowania posiłku. Namiot rozbijam zaraz obok – jedynie mam problem z zasięgiem w telefonie, więc podjeżdżam kawałek do góry, aby dać Ninie znać, że żyję. Dzień dla mnie był ogólnie dość wyczerpujący, ale poszedł dość sprawnie przy znacznych przewyższeniach (prawie jak w górach) – intensywne słońce wyciągnęło ze mnie sporo sił oraz chyba niestety za mało piłem. Odrabiam teraz zaległości, kupiłem izotonik oraz koks (minerały), jem sytą kolację i odpoczywam przed kolejnym dniem jazdy.