Główny Szlak Sudecki (GSS) jest jednym z ciekawszych, dłuższych szlaków w Polsce. Jako, że testowy wyjazd w Góry Świętokrzyskie wypadł pomyślnie, uzbroiłem rower w konkretniejsze opony, większy plecak i wyruszyłem na podbój większych górek. Można tu doświadczyć praktycznie wszystkich warunków, zaczynając od kamienistych zboczy po zarośnięte łąki, a to wszystko przejechać na rowerze. Za to niezmienne pozostają wspaniałe widoki.
Dzień 1 – Świeradów Zdrój – Szklarska Poręba
DST 36.12km | Teren 30.00km | Czas 04:00 | VAVG 9.03km/h | VMAX 45.02km/h | Temp. 26.0°C | HRmax 169( 84%)| HRavg 136( 68%) | Kalorie 2618kcal | W górę 1284m | avCAD: 70
Zadanie numer jeden – odnaleźć punkt zero – czyli magiczną czerwoną kropkę. Zmieniła ona miejsce względem gdzie początkowo została umieszczona – trochę szukania i kawałek za przystankiem odnalazłem drzewo z nią – z ulicy praktycznie jest niewidzialna. No to czas ruszać! Na razie wszystko zaczyna się dość spokojnie – po prostu przejazd przez miasto. Przy hotelu można jeszcze zobaczyć tablicę upamiętniającą Orłowicza – twarz Pana Orłowicza będzie mi towarzyszyć całą drogę jak będę się denerwował na poprowadzenie szlaku 🙂
Ruszam dalej. Kawałek asfaltowego podjazdu i szlak nagle zbacza do lasu. Niestety tutaj czeka mnie prowadzenie roweru. Podchodzę spory kawałek i napotkany turysta wskazuje asfaltowy podjazd na sam Stóg Izerski – z lekkim wahaniem korzystam z niego – prędzej czy później i tak będę musiał prowadzić rower. Dość sprawnie dostaję się na Stóg Izerski gdzie podjeżdżam jeszcze kawałek pod samą wieżę antenową. Widoki są super! Kawałek odpoczynku, mała przekąska i dalej już mnie czeka typowo terenowa jazda.
Trochę kamieni, trochę błota, ale ważne, że jedzie się do przodu. Początkowe błoto to była tylko przystawka – dalej to już zaczyna się prawdziwa zabawa – wszechobecne bagno. Jak to wspomniał Detonator w swoim opisie trasy – „Bagna Orłowicza” – nic dodać, nic ująć. Jak już je pokonałem w nagrodę dostałem szutrowy odcinek do przejechania z końcowym dość stromym podjazdem pod Sine Skałki – tam za to można z ławki podziwiać panoramę okolicy. Trochę odpoczywam i suszę buty po przebyciu bagien.
Jadąc dalej szlak przebiega tuż obok nieczynnej kopalni kwarcu Stanisław. Wjazd jest niby zabroniony i oznaczony – nie chce mi się ryzykować i bawić, ruszam dalej. Szlak miejscami robi się naprawdę trudny technicznie. Nie wszystko udaje mi się zjechać, a miejscami jest po prostu niezła walka o utrzymanie właściwego toru jazdy. Za to prowadzi rewelacyjnymi miejscami niedaleko różnego rodzaju skałek.
Na koniec dość przyjemnie podjeżdża się już pod samo schronisko „Wysoki Kamień”, które jest naprawdę rewelacyjnie ulokowane – dosłownie na kamieniu – z jednej strony jest zasłonięte, a stamtąd już można podziwiać panoramę na Karkonosze – mój jutrzejszy cel.
Od Schroniska jest już praktycznie sam zjazd do Szklarskiej Poręby. Mam dość dobrą godzinę to postanawiam kupić bilet wstępu do KPN, będę startował rano, a jest otwarta dopiero od 8:00. Kasa niby czynna do 17, ale kawałek po 16 została już zamknięta… Pani w schronisku Kamieńczyk mówi, aby się nie przejmować i ruszać – tak też zrobię następnego dnia, bo nie mam innego wyjścia – jeszcze inna sprawa, że po KPN nie można jeździć rowerem – może młoda godzina mnie uratuje.
Wysyłam pocztówkę do Niny, zabieram zapas wody i ruszam w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu. Odjeżdżam kawałek drogą przy której znajduję dogodne miejsce – jak się później okazuje pełne przeklętych meszek. Gorsze niż komary, bezszelestnie podlatują w zmasowanej ilości i do tego gryzą. Jakoś udało się przeżyć 🙂
Dzień 2 – Karkonosze
DST 61.38km | Teren 60.00km | Czas 07:11 | VAVG 8.54km/h | VMAX 68.02km/h | Temp. 27.0°C | HRmax 174( 87%) | HRavg 131( 65%) | Kalorie 4322kcal | W górę 1931m | avCAD: 70
Pobudka punkt 5:30, wita mnie dobra pogoda oraz wschód słońca przebijający się przez drzewa. Noc ogólnie dobrze zleciała. Śniadanie i pakowanie idzie dość sprawnie i szybko, a to głównie przez dokuczliwe meszki. Dzień zaczynam od podjazdu na Halę Szrenicką. Ogólnie po Karkonoskim Parku Narodowym nie można jeździć rowerem, ale podejmuje ryzyko – jak przejechać cały GSS to cały. Przed 7:00 mijam zamkniętą kasę i teraz tylko prosto w górę. Większość podjazdu jest niestety po nieprzyjemnie ułożonych kocich łbach – ciężko, ale do przodu.
Po ponad godzinie walki docieram na Halę Szrenicką. Po drodze mijał mnie samochód KPN i nawet na mój widok się nie zatrzymali. Spotykam jeszcze nawet jednego rowerzystę (jedynego w całych Karkonoszach) który dodatkowo jedzie w przeciwnym kierunku. Teraz to naprawdę zaczyna się jazda. Można wreszcie spokojnie jechać i podziwiać niesamowite widoki. Dlatego głównie warto się wybrać – dla widoków. Do tego wczesna godzina powoduje, że czuję się absolutnie sam pośród ogromu gór, wielkiej przestrzeni. Dodatkowo można z daleka zobaczyć przebieg szlaku którym będzie się poruszać.
Nie może też zabraknąć ciekawych momentów gdzie słupki graniczne są umieszczone w dosłownie każdym miejscu – na przykład na skałce – widok bardzo interesujący.
Krajobraz jest tak naprawdę rewelacyjny, że trzeba się czasem po prostu zatrzymać i obejrzeć wszystko wkoło – na przykład miejsce skąd przed chwilą przyjechaliśmy. Wszystko dość szybko się zmienia i ciężko wręcz nadążyć z podziwianiem otoczenia. Droga ogólnie idzie mi na razie sprawnie. Bez większych trudności docieram do telewizyjnej stacji przekaźnikowej na Śnieżnych Kotłach skąd można podziwiać same „Śnieżne Kotły”. Niestety o tej porze roku nie ma tam śniegu, ale widok jak zwykle rewelacyjny. Do tego tutaj szlak prowadzi skrajem urwiska.
Od tego momentu zaczyna się już robić dość kamieniście. Trawers pod Wielkim Szyszakiem to już praktycznie jazda po ułożonych specjalnie kamieniach – ścieżka jest dość wąska i nawiązuję niezłą walkę, aby przejechać ten fragment. W znacznej części się udaje.
Miejscami jest naprawdę stromo, ogólnie pojawia się sporo kamieni i nie jest już lekko z jazdą. Hamulce się prawie gotują. Jednak widoki niezmiennie są rewelacyjne – szlak biegnie prosto przed siebie. Na przełęczy pod Śmielcem zatrzymuje się na mały wypoczynek i aby coś zjeść. Jest tam też wiata w której ewentualnie można spokojnie przenocować. Akurat jak się zatrzymywałem to przyszło dwóch Czechów z farbami, aby ją odmalować.
Dalej szlak wspina się sporo pod górę, nie obyło się bez prowadzenia roweru. Po drodze spotykam ratownika na quadzie który dzielnie transportuje drewno. Naprawdę jestem pełen podziwu, że tamtędy przejechał. Ze wzniesienia widać już przełęcz Karkonoską do której prowadzi dość przyjemny zjazd – do Śnieżki już cały czas bliżej.
Z przełęczy Karkonoskiej zaczyna się już konkretne wpychanie i wnoszenie roweru do góry. Da się jechać tylko nielicznymi miejscami. Nawet jest ogólnie problem z pchaniem roweru – nie jest lekko. Niestety już praktycznie pod samą Śnieżkę większość drogi wygląda w ten sposób. Krok za krokiem i droga jakoś zlatuje. Najważniejsze, aby nie robić za dużo postojów tylko iść przed siebie. O dziwo nawet pchając rower wyprzedzam sporo, normalnie idących osób. Ruch od przełęczy Karkonoskiej robi się już znacznie większy. Całe szczęście widoki niezmiennie są rewelacyjne – to na pewno ułatwia pokonanie kolejnych kilometrów szlaku.
Pokonując kolejne wzniesienia nagle ukazuje się sama stacja meteorologiczna na Śnieżce, czyli najcięższy odcinek wędrówki niedługo dobiegnie końca, ale jeszcze ładny kawałek jest do przejścia.
Czym dalej od przełęczy Karkonoskiej tym bardziej daje się jechać na rowerze. Ludzie są bardzo wyrozumiali i nikt nie zwraca mi uwagi, że mnie tam nie powinno być na rowerze – wręcz schodzą mi grzecznie z drogi i pozwalają spokojnie przejechać. Naprawdę bardzo miło się zaskoczyłem postawą turystów!
Udało się dojechać pod Dom Śląski! Końcówka poszła naprawdę sprawnie i dało się spory odcinek jechać. Ludzi coraz więcej – widać jest to punkt kulminacyjny turystów w Karkonoszach. Planuję tutaj dłuższy postój i lekkie suszenie butów. Przy okazji zauważyłem pierwsze uszkodzenia po długotrwałym chodzeniu/prowadzeniu roweru po kamieniach – praktycznie odpadły mi po dwa korki na każdym bucie – nie ma tu lekko dla sprzętu. Widoki standardowo są super, aż miło się siedzi pod schroniskiem.
W okolicy krążył podejrzany dziadek z długą brodą (sztuczną), więc to znak, że trzeba się zbierać, godzina jeszcze młoda 🙂 Ponad 200 metrów przewyższenia tracę prowadząc rower w dół – nie wiem na czym trzeba byłoby zjeżdżać, aby pokonać ten odcinek – sporo ciasnych nawrotów oraz duże kamienie.
Od wodospadu daje się już powoli jechać. Szuter zaczyna się dopiero od schroniska pod Łomniczką skąd już zjeżdżamy prosto i szybko do Karpacza. Tam zakupuję drobne pamiątki, wysyłam pocztówkę do Niny, jem zasłużonego kebaba zwycięzców i dalej w drogę. Karkonosze przejechane i zdobyte!
Szlak z Karpacza ciekawie wylatuje przez tamę i odbija nagle w las. Po przejechaniu Karkonoszy nastawiam się na dość łagodny fragment – nic bardziej mylnego – za Karpaczem jest jeszcze sporo podjazdów oraz dość trudnych zjazdów. Całe szczęście większość udaje się jakoś przejechać. Jeden z ciekawszych i spokojnych fragmentów przebiega pomiędzy stawem „Kąpielnik” – jest naprawdę malowniczo położony – aż miło się jedzie.
Szlak miejscami dziwnie zawija i łatwo się pogubić. Raz musiałem zawrócić, ale jakoś udało się odnaleźć właściwą drogę. Miłą niespodzianką jest umieszczone przy drodze źródełko Jola – po upalnym dniu można się spokojnie schłodzić i uzupełnić wodę – aby takich miejsc było jak najwięcej!
Od źródełka spory kawałek prowadzi asfaltowy podjazd – nie ma to jak na zakończenie dnia. Na mapie niedaleko „Kamiennej Ławki” widzę zaznaczoną wiatę – obieram ją na dzisiejszy ostatni cel i prawdopodobne miejsce na nocleg. Po dotarciu na miejsce standard okazuje się znacznie wyższy niż oczekiwałem – jest naprawdę spora.
Rozkładam swoje rzeczy, przygotowuje posiłek i czym prędzej udaje się na zasłużony odpoczynek. Dzień naprawdę był ciężki – samo przejechanie/przejście Karkonoszy chyba bardziej psychicznie mnie wymęczyło niż fizycznie – cały czas oczekiwałem tylko fragmentu gdzie da się pojechać. Niestety same w sobie ogólnie nie są do jazdy, zwłaszcza od przełęczy Karkonoskiej. Osobiście nie powtórzyłbym tego fragmentu z rowerem – pieszo jak najbardziej. Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony – jeden z najcięższych fragmentów wyprawy jest już za mną.
Dzień 3
DST 63.98km | Teren 60.00km | Czas 06:26 | VAVG 9.95km/h | VMAX 45.41km/h | Temp. 28.0°C | HRmax 162( 81%) | HRavg 127( 63%) | Kalorie 3590kcal | W górę 1765m | avCAD: 70
Stół jak to stół całkiem twardy, ale jak dla mnie dobrze się spało – najważniejsze, że spokojnie. Już standardowo śniadanie i w drogę. Z rana ogólnie jakoś ciężko mi się jedzie, dopiero po kilku godzinach nabieram pełni sił. Praktycznie na dzień dobry szlak prowadzi w niewielkiej odległości od punktu widokowego na skałce „Ostra Mała” gdzie wchodzę i naprawdę jest co podziwiać. Dla takich widoków się jedzie.
Podziwianie, podziwianiem, ale trzeba jechać dalej. Wczoraj trochę zrobiłem podjazdu, więc czekał mnie zjazd który okazał się zaskakująco trudny, miejscami musiałem sprowadzać rower. Dość stromo do tego korzenie i kamienie w wąskiej rynnie.
Ogólnie mam szczęście co wycinek lasów – bardzo często na nie trafiam (teraz jest na nie sezon?) i oczywiście wycinają te drzewa z oznaczeniami szlaków… Dalej droga ciekawie prowadzi lasami przez góry, miejscami można naprawdę się pogubić, ale dość szybko odnajduję właściwą drogę. Ogólnie jedzie się przyjemnie bez większych problemów – jedynie końcówka zjazdu do miejscowości Szarocin jest ostra – zjeżdżałem strumykiem w wąskiej rynnie. Na podejściach w oddali widać już jezioro Bukowskie.
Ciekawym miejscem na trasie jest punkt widokowy na szczycie Zadzierna – jest on umieszczony na skałce gdzie rozpościera się wspaniała panorama na jezioro Bukowskie. Pogoda tego dnia jest super więc widoki też zachwycają. Termometr w cieniu pokazuje jakieś 28 st. Po zjeździe z Zadziernej robię mały postój i przy okazji przyglądam się tylnej oponie. Na wyjazd była założona nowa, a już widać jej znaczne zużycie – kamienie i częste blokowanie koła na stromych zjazdach daje ostro popalić – aby tylko do końca wytrzymała.
Moje szczęście co do wycinek drzew utrzymuje się niezmiennie. Tym razem nie ma to jak położone bale ściętych drzew na środku ścieżki – rower trzeba przenosić. W Lubawce zatrzymuję się na chwilę, aby coś zjeść i zmieniam już mapę na Sudety Środkowe. Trasa prowadzi dość przyjemnie, większość można przejechać.
W Grzędach Górnych muszę uzupełnić wodę, jest to ostatnia większa miejscowość przed dłuższym górskim fragmentem. Jak na złość jedyny sklep we wiosce jest otwarty tylko rano i wieczorem – ja w południe się już nie łapię. Całe szczęście sołtys przyszedł mi z pomocą i napełnił bidony świeżą wodą prosto z gór. Z Grzęd rozpoczyna się dość wymagający podjazd na Lesistą Wielką – cały udaje mi się podjechać. Nie było łatwo, ale się udało!
Z małymi problemami z nawigacją, ale ogólnie sprawnie zjeżdżam do Sokołowska. Miejscowość bardzo ciekawa i wręcz w pewnym stopniu charakterystyczna ze względu na styl zabudowań oraz ruiny sanatorium dr Hermana Brehmera – Grunwald. Niezwykły widok. Umieszczony w centrum drogowskaz kieruje mnie w stronę schroniska Andrzejówka, gdzie po analizie mapy uda mi się dostać – cel na dziś został ustawiony.
Zaczyna się niewinnie, ale podejście z rowerem pod Bukowiec to jest nie lada wyzwanie. Zmęczenie po całym dniu jazdy daje o sobie znać i muszę raz pchać rower, raz podchodzić i tak w kółko na zmianę. Metr za metrem, krok za krokiem i jakoś udaje się zdobyć szczyt.
Dalej okazuje się, że nie jest łatwiej – odległość na mapie naprawdę nieznaczna, ale szlak jest wymagający. Sporo trawersuje szczyty wąskim singlem – tylko miejscami udaje mi się jechać. Po drodze źle odbijam i ląduje przy kamieniołomie – przynajmniej upewniam się, że jest już dość blisko.
Jeszcze tylko kilka podejść, zjazdów, spychania i ląduję pod schroniskiem Andrzejówka. Końcówka naprawdę była ciężka i jak już dotarłem do celu to można odetchnąć z ulgą.Rozbijam namiot pod schroniskiem, biorę prysznic i jem ciepły posiłek na stołówce – taka mała nagroda za dziś. Było dużo prowadzenia i wbrew pozorom sporo przewyższeń. Jak się okazało licznik nie liczy mi dobrej sumy przewyższeń ponieważ bierze tylko pod uwagę zmianę wartości jedynie podczas jazdy, kiedy pokazuje jakąś prędkość. Niestety podczas ostrego podprowadzania prędkość często wynosi zero, więc przewyższenia nie są liczone… Wartości niestety więc mogą być sporo zaniżone.