Dzień 7 – Radziejowa – Regetów

DST 86.35km | Czas 08:56 | VAVG 9.67km/h | VMAX 65.17km/h | Temp. 25.0°C | Kalorie 5006kcal | W górę 2561m

Dzień rozpoczyna się bardzo ładnie – kolejny z bardzo ładną pogodą. Tylko wieje dość niemiłosiernie i mam nadzieję, że szybko przez to pogoda się nie zmieni.
Tak więc z Przehyby jest rzut beretem na Radziejową gdzie obowiązkowo wdrapuje się na wieżę widokową. Na górze jest dość ciekawie – wieje bardzo mocno i przez to solidnie trzymam się barierek. Kilka zdjęć i uciekam zanim mnie stamtąd zwieje 🙂

Kawałek zjazdu, kawałek stromego sprowadzania, podczas którego widać z daleka zniszczenia spowodowane przez wiatrołomy. Tutaj szlaki są już zdecydowanie bardziej czyste i można spokojniej je przemierzać.

Stąd też zaczyna się już konkretna jazda! Zero powalonych drzew, droga bardzo ładna, dość równa i przede wszystkim wolna od błota przez co można skupić się na jeździe, a nie walce. Jedzie się naprawdę bardzo sprawnie. Mijam schronisko na Hali Łagowskiej i wyjeżdżam na pola pod miastem podziwiając jednocześnie widok na Beskid Sądecki – kolory pól i ukształtowanie tereny robi piorunujące wrażenie. Jest naprawdę czym nacieszyć oczy.

Dodatkową atrakcją jest to, że zjeżdżam do miejscowości Rytro singletrackiem wyłożonym płytami chodnikowymi! 🙂 Bez problemu odnajduję sklep spożywczy, w którym klasycznie jem śniadanie złożone m.in. z mega ogromnej drożdżówki z serem – to ja rozumiem!

Najedzony zaliczam podjazd po schronisko Cyrla – można tam dojechać bezpośrednio drogą wyłożoną betonowymi płytami. Miejscami jest bardzo stromo, ale zdecydowanie to lepsze niż prowadzenie roweru. Z kilkoma małymi przerwami udaje się mi dojechać bez prowadzenia pod same schronisko. A warto się pod nim zatrzymać – jest bardzo ładne z ciekawymi znakami, zadbane i z miłą obsługą posiada swój klimat. Jak będzie taka możliwość to na pewno tam będę się zatrzymywał.

Dalej na szlaku spotykam dwóch Słowaków, którzy też jadą na rowerach i pomagam im we wskazaniu właściwej drogi, a jadą w tym samym kierunku co ja. Są to pierwsi rowerzyści których spotykam na szlaku od początku wyjazdu – więc tym bardziej ich zapamiętuję.

Mijając się na szlaku i zamieniając kilka słów dojeżdżam pod schronisko na Hali Łabowskiej. Zatrzymuje się na szybką konsumpcję batonów i pieczątkę w schronisku. Tutaj już zaczyna pojawiać się coraz więcej ludzi co oznacza tylko jedno – zbliżam się do Krynicy Zdrój. Tego smaczku i jednocześnie poprawiając humor dodaje mi bardzo dobrze wyposażony rower enduro z 150mm skoku. Można? Można! 🙂

Jadę więc dalej na mijankę ze Słowakami, a trzymają naprawdę dobre tempo co mnie motywuje do ciągłej jazdy, a nie podchodzenia. Trzeba pokazać klasę 🙂 Ostatecznie się udaje i końcówkę jadę już sam pod schronisko na Jaworzynie. Jak do tej pory teren jest dość wymagający jeśli chodzi o podjazdy, chociaż większość jest do podjechania i korzystam z tej okazji – dziś noga dobrze podaje. Docieram pod Jaworzynę gdzie jest wyciąg i masa ludzi. Mam tu problem z odnalezieniem schroniska PTTK pośród barów – okazuje się, że trzeba do niego kawałek zjechać. Pogoda zaczyna się trochę psuć, przeczekuję mały deszcz i jazda prosto w dół do Krynicy-Zdrój! Zjeżdżam właściwie szutrową drogą – dziś czerpię samą przyjemność z jazdy 🙂 Niestety tylko po drodze byłem za sprytny i za słabo przytroczyłem poncho do sakwy – zgubiłem je gdzieś na zjeździe. Już nie mam siły podjeżdżać 500m pionie i odpuszczam poszukiwania. Teraz to już absolutnie nie może pojawić się deszcz 🙂 Krynica-Zdrój jak to turystyczne miasto jest pełne ludzi. Powoli jadąc je zwiedzam, jest ładne i zadbane – to trzeba przyznać. Jednak długo tutaj nie goszczę – robię zakupy, jedzenie i ruszam dalej prosto do Hańczowej.

Przemierzając pola i lasy na których o dziwno nie mam większych problemów z nawigacją przygoda zaczyna się dopiero po przekroczeniu tego metalowego mostku w Hańczowej. Najpierw źle jadę drogą, pytając się rolnika dowiaduję się, że szlak prowadzi wzdłuż rzeczki. Tak też i jest, ale po chwili znowu gubię oznaczenia. Na poszukiwaniu szlaku tracę dobre pół godziny i sporej ilości czasu na bieganie góra-dół po zboczu – istna masakra. Wreszcie idę na azymut przez pola – okazuje się, że kawałek dalej była dobra droga do której dołącza później szlak. Jakby nie można było od razu tamtędy poprowadzić. Teraz tylko zaliczam wypych pod Kozie Żebro i zjeżdżam prosto do bazy namiotowej Regetów.

Trafiłem akurat na duży obóz dzieciaków czyli typowo obozowy klimat – ognisko, śpiewy przy gitarze itp. Uiszczam skromną opłatę za rozbicie namiotu (niecałe 10 zł). Dostaję też bez problemów wrzątek co natychmiast wykorzystuję do posilenia się. Ludzie jak zwykle są bardzo mili i towarzyscy, więc rozmawia się naprawdę długo i przyjemnie. Powieki już same się zamykają, więc zmierzam do namiotu z odczuciem, że naprawdę był to bardzo dobry dzień. Wreszcie udało się przejechać bardzo ładny dystans i to bardzo sprawnie – 86km i prawie 9h na rowerze mówi samo za siebie. Aby tylko tak dalej!

Dzień 8 – Bartne – Iwonicz-Zdrój

DST 85.13km | Czas 08:51 | VAVG 9.62km/h | VMAX 57.39km/h | Temp. 27.0°C | Kalorie 3927kcal | W górę 2100m

Wstaję dziś wyjątkowo wcześnie kiedy jeszcze cała baza namiotowa śpi – niektórzy nawet bezpośrednio przy ognisku. Organizuje sobie śniadanie i ruszam na Rotundę – czyli miejsce upamiętniające poległych Austriaków i Rosjan podczas pierwszej wojny światowej.

Stamtąd czeka mnie już całkiem przyjemny zjazd do wsi. Później podjazd pod Popowe Wierchy gdzie pod nimi nie mogę znaleźć oznaczeń szlaku aby wydostać się z ogrodzonego pola które jest pod napięciem – naprawdę mocno kopie 🙂 Spotykam też tam turystów którzy uprzedzają mnie o utrudnieniach na szlaku. Dalej to już zjazd do Krzywej gdzie zaczyna się moja przygoda.

Początkowo szlak jest dobrze oznaczony, ale w okolicach ostatniego domu czerwono-białe znaczki znikają w tajemniczych okolicznościach. Patrzę na mapę i postanawiam iść wzdłuż strumienia. Tam to jest istne przedzieranie się przez drzewa, wzniesienia, wodę – jak przez dżunglę. Po po ok pół godziny bezskutecznej walki zawracam i szukam objazdu. Całe szczęście kątem oka dostrzegam turystów którzy trafili na polu na znak – więc już dobrze ruszam ich śladem. Wcześniej po prostu zwątpiłem.
Sprawnie docieram do schroniska w Bartnem. Bardzo specyficzne – właściwie w formie domu myśliwskiego.

Stamtąd już podjazd pod Magurę. Często prowadzi przez pola które są jeszcze podmokłe. Jakoś udaje się zdobyć szczyt z dużą ilością wypychu. Docieram zjazdem do Kątów gdzie pod sklepem dopada mnie burza – z innymi rowerzystami znajduję schronienie pod parasolem. Dostaję też cynk, że na Łysą Górę mogę podjechać drogą krzyżową (sic!) zamiast wpychać czerwonym szlakiem. Więc korzystam z tej opcji, rowerzysta odprowadza mnie do podjazdu i ruszam w górę. Udało się mi całość podjechać – walki było sporo. Za to na samej górze czeka na mnie wieża widokowa z której jest bardzo dobry widok na okolicę – było warto.

Później jedzie się dość sprawnie i zjazdem przez pola pojawiam się w Chyrowej gdzie znajduje się kilka zabytków. Stamtąd kawałek asfaltu i zaczynam fragment do pustelni św. Jana. Początkowo trochę pcham, ale w wyższych partiach jedzie się już naprawdę rewelacyjnym singlem.

Widoki jak i ulokowanie jest wspaniałe – fragmentami jedzie się po zboczu jedynie na bocznych klockach w oponie. W samej pustelni która prezentuje się okazale na zboczu góry znajduje się źródło w którym uzupełniam wodę.

Zjeżdżam do drogi krajowej nr 9 i postanawiam objechać Cergową asfaltem przez Duklę. Jest to jedyne wzniesienia przed Iwoniczem Zdrój na którym czeka mnie najpierw wypych, a później spych. Więc postanawiam darować sobie tą przyjemność. Dodatkowo pojawiają się chmury burzowe z którymi nawiązuje wyścig. Bezdeszczowa pogoda przy takich upałach długo się nie utrzyma.

Za to już asfaltem też z licznymi podjazdami ląduję w Iwoniczu Zdrój gdzie szukam campingu. Jak się okazuje jest nieczynny i rozglądam się za alternatywnym miejscem. Okoliczne lasy zbytnio się nie nadają i przy pomocy ludzi rozbijam się centralnie przy byłym ośrodku sportowym niedaleko źródła wody. Jak się okazuje jest to bardzo uczęszczane miejsce, co chwilę pojawia się ktoś kto chce uzupełnić wodę – oczywiście nie mogło też zabraknąć awantur 🙂