Dzień 3 – Rysianka – Głuchaczki

DST 41.79km |  Czas 06:28 | VAVG 6.46km/h | VMAX 38.33km/h | Temp. 13.0°C | Kalorie 3615kcal | W górę 1080m

Po masakrycznym wczorajszym dniu dziś wstaję zdecydowanie wcześniej – rower jest przygotowany, ubrania suche. Tutaj podziękowania też dla właścicieli, bo udało się dobrze wysuszyć ciuchy w kotłowni – tylko buty pozostały mokre, więc tak też zbieram się i ruszam w drogę mijając rzekę Sole która zauważalnie przybrała. Delikatnie kropi, ale generalnie jest ok – można jechać.

Najpierw asfaltem później przez pola mozolnie podjeżdżam pod Abrahamów. Idzie całkiem sprawnie i wreszcie zaczynają się pojawiać jakieś widoki – ciemne chmury dodają jeszcze dramaturgii 🙂

Do prywatnego schroniska „Słowianka” jedzie się całkiem przyjemnie chociaż towarzyszy mi cały czas błoto i nie można za szybko jechać. Później jak wyjeżdżamy na otwarte pole zaczyna się wielkie pchanie roweru pod górę. Nie przeszkadza tylko dość duże nachylenie, ale też wycinka drzew po której szlak jest bardzo zdewastowany. Dobrze, że oznaczenia zostały odnowione to przynajmniej nie ma problemów z nawigacją.

Odcinek do schorniska „Na Rysiance” bardzo się dłuży. Tylko w nielicznych miejscach wsiadam na rower, ścieżka często jest bardzo wąska, a w jednym miejscu są nawet zamocowane łańcuchy, aby pokonać dość ciężki odcinek (ledwo co udało mi się go przejść z rowerem na plecach) Co jak co – ten fragment nie nadaje się na jazdę rowerem. Za to widoki które temu towarzyszą są bardzo ładne – zwłaszcza jak pokonujemy otwartą przestrzeń na halach.

Akurat kiedy dotarłem pod schronisko nagle naszły chmury, widoczność spadła do ok. 50 m i zaczął padać deszcz. Spędziłem w nim z godzinę aż trochę się przepogodzi – przynajmniej miałem okazję, aby zadzwonić do mojej dziewczyny i miło porozmawiać 🙂 Schronisko samo w sobie jest bardzo ładne, ulokowane praktycznie na samej Hali Rysianka skąd roztacza się ładny widok. Chmury uciekły to i ja uciekam ze schroniska.

Tutaj już nawet da się całkiem przyjemnie jechać – w jednym miejscu ścieżka na krótkim fragmencie się rozwidla i nawet zostaje pozostawiony nam wybór czy wolimy jechać po korzeniach czy kamieniach – luksus 🙂

Na dojeździe do Hali Miziowej miałem jedną z najciekawszych i miłych sytuacji na całym wyjeździe (jak nie numer jeden). A właściwie… Zaatakował mnie ptak! 🙂

Jadę sobie spokojnie, a tu patrzę coś rusza się na ścieżce – a to mały ptaszek (właściwie to dzięcioł trójpalczasty). Chcę go tylko spokojnie przenieść ze ścieżki w bezpieczne miejsce, a on nie chce na rękę. Delikatnie próbowałem go przegonić to przyczepił mi się do opony i nie chciał z niej zejść (widać bardzo lubi dwa kółka). Raz nawet ją udziobał – już myślałem, że mi ją przedziurawi! To byłaby historia – ptak przedziurawił mi oponę 🙂 Więc ostatecznie udało mi się go na chwilę wziąć na rękę (całkiem mocno dziobie skubany!) i przenieść w pobliskie krzaki, najwidoczniej miał problemy z lataniem, ale za to nie miał problemów z pozowaniem do aparatu. Bardzo ciekawie i żwawo ruszał głową 🙂

Więc tak też przyjemnie docieram do schroniska na Hali Miziowej, uzupełnienie wody, stempel do książeczki, pocztówka do Niny i jazda dalej na szlak. Początkowo tylko sprowadzam rower, jest to zwłaszcza wkurzające, bo jednak nabrało się sporo wysokości.

Czym niżej jest już lepiej, a końcówka to bajka – w sumie to by była jakby nie mokre warunki. Jechałem po glinie/piachu co w suchych warunkach byłoby rewelacyjne – opona dobrze się trzyma i można ładnie manewrować pośród drzew, a tak trzeba uważać aby tylko koło gdzieś nie uciekło.

Mimo wszystko sprawnie docieram do przełęczy Glinne gdzie jest już nieczynne przejście graniczne ze Słowacją. Wykorzystuję mały przebłysk słońca i suszę buty na nim – ile tylko się da. Stamtąd jest tylko bardzo ostre podejście pod Studenta, a dalej już nawet całkiem sprawnie udaje się jechać. Mijam też bardzo ciekawy płot ozdobiony puszkami – dość niespotykana rzecz. Ucinam też krótką pogawędkę z miejscowym rolnikiem który narzeka, że nie dbają o szlak i tworzenie odpływów w bardziej podmokłych miejscach – faktycznie w wielu woda stoi i ciężko jest przejechać.

Za cel dzisiejszego dnia obrałem sobie studencką bazę namiotową Głuchaczki. Docieram tam o bardzo dobrej godzinie, rozbijam namiot i uiszczam za to symboliczną opłatę (niecałe 7 zł z kartą PTTK). Ludzie byli dość zdziwieni, że zamierzam przemierzyć Główny Szlak Beskidzki na rowerze, a dowiedziałem się, że pieszo pokonuje go całkiem pokaźna ilość ludzi. Klimat tej bazy jest naprawdę niesamowity – sama jest ulokowana na delikatnym zboczu ze wspaniałym widokiem. Jest tutaj dostęp do wody prosto ze strumienia, toalety, a nawet jest prysznic. W chatce jest piec, więc nie ma problemu ze wrzątkiem, a nawet w nim suszą mi buty 🙂 Zostaję nawet poczęstowany „pulpą”, czyli makaron zmieszany chyba ze wszystkim co się da 🙂 Ku memu zaskoczeniu jest tu nawet boisko do siatkówki, dość prowizoryczne, ale jest. Zostaję zaproszony do gry, atmosfera jest bardzo miła – tylko trzeba sporo biegać po piłkę jak się stoczy ze zbocza 🙂 Na koniec dnia oczywiście ognisko z gitarą i zagadkami.

Czym później to pogoda jest tylko lepsza, można podziwiać nawet ładny zachód słońca – biorę to za dobry znak na jutro. Więc spędzam tylko chwilę na ognisku i lecę spać – rano trzeba wreszcie wstać. Dzień można uznać za udany – wreszcie jakiś normalny dystans.

Dzień 4 – Hala Krupowa – Chatka drwala

DST 36.16km |  Czas 04:54 | VAVG 7.38km/h | VMAX 40.08km/h | Temp. 10.0°C | Kalorie 2742kcal | W górę 1550m

Wczoraj zasnąłem z super pogodą, a obudziłem się niestety z deszczową. Naszło sporo chmur przez co cały dzień taki się zapowiada…
Więc powoli się zbieram i rano zanim wyruszyłem do bazy namiotowej zawitał „koks” co pieszo mnie wyprzedził w pokonaniu GSB chociaż startował pół dnia później. Jest już na nogach od 5:00 rano – naprawdę niezłe tempo, aby na rowerze mi tak szło 🙂 Wreszcie udaje mi się ruszyć – całe szczęście buty są na razie suche.

Deszcz nie przestaje padać, a przede mną Babiogórski Park Narodowy. Tutaj pojawia się mój duży dylemat co z nim robić. Po pierwsze jest tam zakaz dla rowerów i po drugie czekałoby mnie ponad 600 m w pionie wypychu pod samą Babią Górę w deszczowych warunkach. Ostatecznie odpuszczam i omijam Babią Górę przez Zawoję i Mosorny Groń – cały czas oczywiście szlakami. W Zawoi gdzie przypominam sobie miejsce V zlotu Forum Rowerowego.org dopada mnie kulminacja deszczu – poncho okazuje się tutaj zbawienne. Cieszę się, że w sumie podjąłem trudną dla mnie decyzję o ominięciu Babiej Góry – w takich warunkach byłaby masakra, a do tego typowe buty MTB zbytnio się nie nadają do dłuższego chodzenia. Już praktycznie odpadły mi wszystkie korki i chodzę na samej podeszwie z blokami.

Tak więc szybki popas w sklepie spożywczym gdzie udaje mi się trochę zagrzać i ruszam żółtym szlakiem na Mosorny Groń. Z początku trochę prowadzenia – nawet ładną kładką przez rzeczkę, kawałek podjazdu i sporo wypychu. Idzie całkiem sprawnie, a nawet deszcz przestaje padać! Jest dobrze, a do tego widoki są dość ciekawe – w oddali przebija się od czasu do czasu szczyt Babiej Góry.

Dalej to już zaczyna się konkretny wypych pod Halę Śmietanową żółtym szlakiem – stromo pod górę i to jeszcze po konkretnych korzeniach. Większość mojej drogi wygląda tak, że najpierw wpycham rower, a później podchodzę, wpycham rower, podchodzę… I tak setki razy 🙂

Wreszcie się udało i zaczyna się trochę lepiej – można jechać! Podjazd pod Policę i już stamtąd generalnie w doł. Wszystko byłoby piękne jakby nie tylko połamane drzewa które leżą na środku szlaku… Musiałem wiele omijać bokiem specjalnie utworzonymi ścieżkami które ze względów oczywistych nie są za bardzo dla rowerów, więc musiałem sporo z niego schodzić.

Sam widok też się prezentuje całkiem dramatycznie – widać wiele martwych, połamanych drzew. W takim też klimacie mijam pomnik katastrofy lotniczej i kieruję się w stronę schroniska na Hali Krupowej.

Pod samo schronisko docieram już w deszczu. Postanawiam tam zrobić dłuższy postój, więc szaleję i zamawiam pierogi ruskie plus frytki – nie ma to jak wreszcie normalne jedzenie, nie ciągle puree 😉 Niestety cały czas leje z nieba i mimo wszystko postanawiam jechać dalej. Zakładam więc poncho i ruszam do przodu. Do tego zachęca mnie to, że teraz mam więcej w dół – praktycznie sam zjazd do Bystrej. Ale w tych warunkach nawet nie ma co się cieszyć zjazdem tylko trzeba bardziej pilnować prędkości z rękami na hamulcach.

Deszcz pada nieubłaganie. Postanawiam dojechać tylko do miejscowości Bystra gdzie będę szukał jakiegoś noclegu, a jest tam jeszcze kawałek więc zapowiada się grubo.
Ni stąd, ni zowąd staje się normalnie cud! Po drodze napotykam opuszczoną chatkę drwali, zaglądam do niej – pusto. Rozglądam się, jest piec, a nawet suche drewno. Normalnie bajka! Długo się nie zastanawiając postanawiam zostać tutaj na noc. Warunki po prostu rewelacyjne!

Rozpalam drewnem w piecu – robię to po raz pierwszy w życiu i jakoś się udaje. Pomieszczenie szybko napełnia się ciepłem i mogę spokojnie siedzieć w krótkim rękawku kiedy za oknem cały czas pada deszcz – termometr pokazuje ponad 20 st. Ogólnie jest całkiem czysto, znajduje gazety z 1997 roku, więc długo stoi to nieużywane. Cały czas nie mogę uwierzyć, że znalazłem takie miejsce, normalnie szóstka w lotto! 🙂 Rozwieszam więc wszystko co się da do suszenia i wymieniam wreszcie klocki hamulcowe – pod koniec już tarłem samymi blaszkami.

Odwiedza mnie tylko jeszcze małe zwierzątko – Popielica. Skacze i wspina się po całym pomieszczeniu (trochę szurała też w nocy), zaprzyjaźniła też się z moim rowerem – widocznie zwierzęta bardzo go lubią 🙂 Jem tylko klasycznie puree z kostką rosołową na obiadokolację plus zupka chińska dla smaku. Wrzucam trochę więcej drewna do pieca i układam się spać w naprawdę dobrym humorze – oraz najważniejsze w suchym miejscu z możliwością suszenia rzeczy – dosłownie luksus! Zapowiada się, że będę miał suche buty 🙂