Wakacyjny urlop aktywnie? Jak najbardziej! Ubiegłoroczne wakacje to dla Niny i Patryka dwa tygodnie rowerowej wyprawy przez 1000 jezior na naszych malowniczych Mazurach. Tam czekała na nich zmienna pogoda, przepiękne widoki, pagórki, jeziora i niesamowite zachody słońca. Zapraszamy do przeczytania pełnej emocji i niespodziewanych wydarzeń relacji Niny i obejrzenia zdjęć z wyprawy!

Bikepacking czas zacząć

Patryk pokazał mi już jak to jest jeździć z sakwami i jak bardzo różni się to od bikepackingu np. w górach. Tym razem znów wybrałam podróż na lekko i ponownie na dwa tygodnie. Mniej rzeczy, liczenie wagi bagażu, kalkulacje, co brać, co nie, co będzie wielofunkcyjne, pojemne, łatwe do spakowania. Pamiętałam, jak bardzo bolały plecy i barki, gdy czułam ciężar tych wszystkich zbędnych rzeczy, pchając rower pod stromą górę podczas objeżdżania Szlaku Orlich Gniazd. Tym razem było rozsądnie, na tyle, że Patryk zdziwił się, że kobieta potrafi racjonalnie się spakować!

No dobra… Oprócz jednej rzeczy. Patryk od samego początku namawiał mnie, abym sprawiła sobie dobry szybkoschnący ręcznik. Sam ma tak mały, że właściwie nie wiem jak można się tym wytrzeć 😀 Pierwotnie wybrałabym rozmiar L lub XL, jednak ostatecznie wzięłam zwykły, domowy, który już po pierwszym prysznicu otrzymał miano nigdynieschnącego.  Prawdopodobnie ani razu nie był suchy, co było dobrym motywem do żartów dla Patryka i jego małego, suchego prostokącika 🙂

DCIM108GOPRO

Dzień I – Ruszamy, Suwałki czekają!

Wyruszyliśmy z samego rana do Warszawy, tam pociągiem do Suwałk – sześć godzin jazdy z rodziną z dwojgiem dzieci, czyli idealny przepis na prawie spokojna podróż. Na szczęście dzieciaki dużo czasu spały, a jak nie spały, to mogły przez cały czas sobie dokuczać. Jak zwykle źle znoszę długie podróże, kręciłam się na siedzeniu na wszystkie strony, szukając idealnej pozycji do snu, który chyba nie nadszedł. Myślę, że wykonałam kilkadziesiąt pozycji, wirując na tym siedzeniu. Gdy po kilku godzinach dotarliśmy na miejsce, przywitało nas słońce, świetna pogoda, bezchmurne niebo i przyjemny wiatr. Pierwsze kilometry, przyzwyczajenie do bagażu i jazda!

DCIM108GOPRO

Zagłębie krów i bocianów

Od początku do końca Mazur widzieliśmy ogromne (jak dla nas) ilości krów i bocianów. Ogromne, serio. Bocianów tam, jak u nas gołębi, dosłownie wszędzie. Latają, człapią, śpią, gniazdują, obserwują. Co ciekawe, wszystkie krowy i byki jakie widzieliśmy były bardzo zadbane – wyczesane i czyste. Być może to zależy od ich przeznaczenia na później, może od rolników? Kto wie… Przypomniały mi się te wszystkie mućki, które mijam w okolicach Mińska – brudne, oblepione, zaniedbane. No i te mazurskie okazały się bardziej chętne do zdjęć 🙂

p1400433

Takie widoki, krowio – bocianowe (?) towarzyszą nam przez całe Mazury. Coś tak prostego, a jakże przyjemnego podczas codziennej podróży. Po kilkunastu kilometrach powoli się rozkręcam, patrząc na te wszystkie wzniesienia, widoki, coś czego nie zobaczę u nas na płaskim Mazowszu. Oczy najbardziej cieszy mnóstwo zieleni.

p1400437

A może deszcz na dobre rozpoczęcie wyprawy?

Zwiedziliśmy najwyższe mosty w Polsce, niestety nieczynne – w Stańczykach. Robią wrażenie, aż chciało się tam siedzieć i podziwiać!

p1400426

Wieczorem dopadł nas deszcz. Tłuste krople śledziły nas od dłuższego czasu, by dopaść w lesie. Patryk wyjął tarpa i stanęliśmy na skraju leśnej drogi, chowając siebie i sprzęt pod płachtą. Oczywiście po czasie zauważyliśmy, że stoimy w małym zagłębieniu i woda zaczyna się do nas dobierać. Kamyki, patyczki w dłoń i pobawiłam się w inżyniera, chroniąc nasze chwilowe gniazdo. Szkoda, że nie robiliśmy zdjęć, bo wyglądaliśmy pewnie jak wielka buka na drodze.

Przez moment myśleliśmy, że spotkaliśmy życzliwych, zatroskanych ludzi. Jechali autem, zobaczyli nasz tarp i podjechali – czy chcieli zapytać czy wszystko w porządku? Nie, podjechali, popatrzyli ciekawie i odjechali, widać chcieli tylko zbadać to zjawisko, a może liczyli na coś ciekawszego 😛 Pierwszy nocleg zleciał nam przy hotelu w miejscowości Gołdap, dostaliśmy dostęp do łazienek i prysznica. Ulokowaliśmy się przy samochodzie – imprezowni białoruskich turystów, gdzie słuchaliśmy disco przebojów w tymże języku. Białorusini nawet rozpalili grilla, jednak na nasze szczęście deszcz ich przepędził. Mimo wszystko gdzieś przed snem te rytmy zostały w myślach…

Dzień II – Gołdap – Strzelec

Wykręciliśmy konkretne kilometry w cudownych okolicznościach przyrody. Gdzie się nie obejrzysz na Mazurach, jakieś jezioro. Nawet kałuże tu są bardziej epickie! Powietrze czyste, gąszcz lasu. Zahaczamy o rezerwat, mijamy innych podróżników, ale chyba najlepsza jest właśnie ta mała ilość ludzi. Pojedyncze przypadki. Jak pół dnia jedziesz w takich warunkach, odpoczywasz od ludzi, a to też jest potrzebne.

p1400588

Kręcimy kawałkiem Green Velo. Bardzo fajna inicjatywa, zadbane ścieżki, postoje – wiaty już nieco „pomalowane” przez „artystów”, ale da się usiąść i odetchnąć. Na wieczór robi się chłodno i zajeżdżamy na pole namiotowe. Miło widzieć innych rowerzystów, szczególnie tych małych, dzielnie kręcących na swoich rowerkach. Podziwiamy przepiękny zachód słońca, odpoczywamy przy pomoście, ale gdy robi się już zimno, kładziemy się spać.

p1400441

Dzień III – Deszcz na śniadanie, Zgon na kolację

Od rana padało. Raz mocniej, raz mniej, ale nie chciało ustąpić. Ruszyliśmy dramatycznie późno, bo dopiero około 13.00. Zaczęło się rozjaśniać, ale w sumie pogoda była taka zmienna, że raz się rozpinałam, raz ubierałam. Udało się nam zahaczyć o miejscówkę, gdzie kiedyś miałam swoją pierwszą przygodę ze spaniem pod namiotem. Poszaleliśmy trochę na huśtawkach i powspominaliśmy wcześniejszy wypad tutaj 🙂

p1400512

Mijamy trochę zagranicznych turystów na rowerach, których przyciągnęły nasze przepiękne Mazury. Dopada nas maleńki deszcz, ale lecimy i nadrabiamy kilometry docierając późno wieczorem do Zgonu.  Chyba każdy ma takie zdjęcie w tej miejscowości!

DCIM108GOPRO

Tam pole namiotowe iście wyjęte z lat 80. XX wieku. Chyba lepiej czułabym się myjąc w rzece, niż tam. Wieczorem trwa studencka imprezownia = gitary i bębenki. W sumie to z jednej strony studenci, których doskonale znam klimat, ale ileż można walić w ten bębenek? Rano pomyślałam, a jakby pójść tam teraz i obudzić ich klapaniem klapków w rytm Rubika? How about that?! Na szczęście wieczór w Zgonie to także miłe ognisko z polsko – francuską parą, która wiosłowała przez Mazury. Ja wysuszyłam włosy przy ognisku, a Patrykowi wpadła kiełbaska do brzucha. Wszystko byłby ok, gdyby nie ten zapalony bębniarz…

p1400540

KLIKNIJ W DWÓJKĘ PONIŻEJ, ABY CZYTAĆ DALEJ