W ostatni weekend marca Krzysiek z Patrykiem postanowili zdobyć Wilno, jadąc bez przerw prosto z Mińska Mazowieckiego. Długa trasa przyniosła im dużo niespodzianek i wzbogaciła o wiele cennych doświadczeń długodystansowej jazdy. Sama stolica Litwy wbrew pozorom leży blisko z Mińska Mazowieckiego – wychodzi niecałe 500 km najkrótszą drogą. Jest to idealna okazja, aby zapoznać się pięknymi krajobrazami, jeziorami położonymi pomiędzy pagórkami oraz licznymi zabytkami. Zapraszamy do przeczytania relacji!
Dłuższa trasa do Wilna chodziła za mną już od jakiegoś czasu. Złożyło się na to kilka pozytywnych elementów – akurat na Litwie przebywał mój tata na misji wojskowej, więc była to dobra okazja do odwiedzin i mieliśmy zapewniony nocleg na miejscu oraz powrót samochodem. Drugim była inspiracja trasą Wilka z grudnia ubiegłego roku – w sam raz 500 km ciekawymi terenami i możliwością zwiedzenia Wilna. To wszystko wyglądało bardzo atrakcyjnie i aż prosiło się o realizację. Do udziału w wyjeździe udało mi się namówić Krzycha – do tej pory nie robił takich długich dystansów, ale za to w tym roku miał na koncie kilkukrotnie więcej 200’ek, więc baza była zdecydowanie lepsza niż moja.
Wystartowaliśmy w poniedziałek o 8.20 spod pomnika „Lotnika” w Mińsku Mazowieckim. Specjalnie nie ruszaliśmy z samego rana, aby dojechać na Litwę o świcie i mieć możliwość podziwiania tamtejszych krajobrazów. Uzbroiliśmy się w błotniki, kurtki i nawet spodnie przeciwdeszczowe, ale na nasze szczęście przywitała nas piękna pogoda! Od rana same słońce i już ponad 10 stopni na termometrze – nie były potrzebne nawet ochraniacze na buty.
Rowery zostały zapakowane odpowiednio jak na taką trasę – ja wyposażyłem się w bikepackingową torbę podsiodłową i saszetkę na górną rurę, a Krzychu w torbę na kierownicę. Niestety na szosie nie jest ona do końca praktyczna i działa prawie jak hamulec ze swoją wielką czołową powierzchnią. Swój test przeszła też nowo zakupiona lemondka i siodło Romin. Jako nawigację użyliśmy Garmina Edge, tutaj musieliśmy się tylko przygotować na ładowanie urządzenia w trasie.
Z Mińska Maz. kierujemy się na Dobre, spokojnie jadąc koło siebie. Stamtąd już rozsądniej jedziemy jeden za drugim dając zmiany co 5 kilometrów. Słońce nie przestaje świecić, a temperatura tylko rośnie. Po zapowiadanych chmurach deszczowych nie ma ani śladu! Jedzie się cały czas z wielkim uśmiechem i kolejne kilometry mijają aż miło.
Przekraczamy rzekę Bug i po chwili w Czyżewie jesteśmy już w województwie podlaskim. W samej miejscowości robimy sobie pierwszy dłuższy postój na jedzenie. Przy takiej zauważalnie wyższej temperaturze zdecydowanie bardziej chce się pić. Uzupełniamy zapasy i ruszamy dalej. Jedną z ciekawszych miejscowości z których mijamy po drodze są „Mazury” – właściwie tam typowych Mazur jeszcze nie widać, ale jeszcze wszystko przed nami. Bardzo liczymy na mazurskie górki i co za tym idzie – bardzo ładne widoki na pofalowany teren.
Przed Tykocinem zaczyna się piękna, asfaltowa ścieżka rowerowa – dopiero co została wybudowana. Piękny widok przez pola i do tego zjazd do samego miasta z wiatrem w plecy – nic więcej nie potrzeba.
Sam Tykocin jest bardzo zadbaną miejscowością z wieloma zabytkami. Wybrukowana główna droga wojewódzka, duży kościół, drewniane domki – nie da się obojętnie przejechać wobec tych atrakcji. Spore znaczenie ma też bruk, którym jest wyłożona droga – po prostu nie da się po nim szybko jechać, już wygodniej jest jadąc po chodniku 🙂
Główną atrakcją Tykocina jest zamek królewski, który jest bardzo dobrze wykorzystany i odrestaurowany. Na jego terenie znajduje się restauracja, a w przyszłości ma powstać centrum hotelowo – turystyczne. Jest położony tuż za za miastem i rzeką Narew.
Sprawnie jedziemy do Knyszyna, później trochę gorszym asfaltem do Korycina, gdzie wjeżdżamy na drogę krajową nr 8 prowadzącą nas prosto do Augustowa. Ten 50 kilometrowy odcinek jedziemy już ze wsparciem wiatru. Przeszkadza jedynie bardzo duży ruch ciężarówek i praktycznie brak pobocza. Powoli zaczyna już zapadać zmrok, więc ten odcinek chcemy pokonać jak najszybciej – dajemy zmiany co 5 km i bardzo sprawnie docieramy do Augustowa już po zachodzie słońca. Wjeżdżając do miasta można podziwiać podświetlony latarniami Kanał Augustowski.
Z małą pomocą Garmina odnajdujemy na miejscu restaurację „Grek Zorba”, gdzie konsumujemy prawdziwy posiłek kolarzy – makaron z sosem oraz na dokładkę pizzę. Zapas energii na nocną jazdę został odpowiednio uzupełniony 🙂
Jazda w nocy na Litwie
Do tego momentu udało nam się uniknąć deszczu, a jak tylko wyszliśmy z restauracji to rozpadało się na dobre. Kilka minut oczekiwania i opady trochę ustały. Nie mając innego wyjścia ubieramy odzież przeciwdeszczową i ruszamy w dalszą drogę z przystankiem pod Kauflandem, aby zrobić zapasy jedzenia. Wolimy jednak trochę rzeczy ze sobą zabrać z Polski zamiast szukać po nocy sklepów na Litwie.
Droga do przejścia granicznego w Ogrodnikach bardzo ładnie faluje – zaliczamy więc sporo podjazdów i zjazdów. Trasa jak się później dowiedzieliśmy przecinała Puszczę Augustowską, ale niestety my nic nie widzieliśmy. Liczyliśmy chociaż, że spotkamy łosia – sporo ludzi zresztą nas przed nimi ostrzegało. Deszcz praktycznie już przestał padać, a Krzysiek nawet jechał w spodniach przeciwdeszczowych, które wyglądały dość komicznie – najważniejsze, że chociaż spełniały swoją funkcję 🙂
Granica Polski z Litwą jest otwarta, więc wszystkie budki na przejściu są opustoszałe. Jest czynnych jedynie kilka kantorów. Ku naszemu zdziwieniu powyłączane są też latarnie, więc na Litwę wjeżdżamy praktycznie w mroku – przynajmniej ciekawie wyszło zdjęcie na tle znaku.
Do tego momentu jechało się nam naprawdę bardzo sprawnie – na dystansie 300 km mieliśmy średnią blisko 29 km/h. Od przejścia granicznego było już coraz trudniej utrzymać odpowiednie tempo – noc, zmęczenie i niska temperatura robiły swoje. Robimy więc dłuższy postój na pierwszej stacji paliw tuż za granicą, zbieramy siły i powoli ruszamy w dalszą drogę. Litwa jak do tej pory jest bardzo spokojna, nie ma za dużego ruchu, mijamy tylko nieliczne miejscowości.
Atrakcją wyjazdu miały być dwa jeziorka tuż za granicą – Dusia i Matelys. Niestety nocą widać tylko pojedyncze światełka odbijające się w tafli wody. Bardzo zaskakuje nas jakość dróg i infrastruktura – do tej pory nie natrafiliśmy na żadną dziurę oraz po drodze mijamy wiele miejsc postojowych. Za to przy jeziorkach znajduje się nowo wybudowana wieża widokowa o bardzo ciekawym kształcie – oczywiście korzystam z okazji i wdrapuję się na górę. Niestety nic za bardzo z góry nie widać.
Nocna jazda zlewa się w jedną całość – rozmawiając później z Krzyśkiem ciężko jest nam przypomnieć sobie dokładnie co wtedy się działo. Pamiętamy jedynie tyle, że asfalt niezmiennie był dobrej jakości, jechało się coraz wolniej – Krzysiek walczył z tym, aby utrzymać tempo, a ja aby utrzymać się na rowerze. Po prostu na nim zasypiałem i jeździłem slalomem. Całe szczęście Krzychu wpadł na genialny pomysł, abym poleciał kawałek do przodu mocnym tempem i podbił sobie tętno – zadziałało rewelacyjnie, dla mnie nawet lepiej niż kawa. Po takim małym sprincie już nie chciało mi się aż tak spać. Wyczekiwaliśmy tylko świtu. Naszym oczom ukazał się piękny, pagórkowaty krajobraz Litwy. Tego czego nie udało się nam zobaczyć na Mazurach, było wszędzie dookoła na Litwie.
Jadąc nocą czuliśmy podjazdy i zjazdy z górek, ale kompletnie nie robiło takiego wrażenia jak zobaczenie tego za dnia. Piękny krajobraz z często usianymi jeziorkami. Do tego też bardzo dziki, o zdecydowanie rzadszej zabudowie niż w Polsce. Można tutaj przyjechać nad jezioro, rozbić namiot i delektować się spokojem. Często można spotkać drogi dojazdowe nad jeziora oraz miejsca postojowe z wiatami położone w bliskiej odległości. Pod tym względem Litwa wypada rewelacyjnie. Jadąc drogą w lesie, która bardzo ładnie się wije pośród pagórków ze znacznymi zboczami , jakby nie wskazania wysokościomierza można pomyśleć, że znajdujemy się w górach.
Z każdym kilometrem jesteśmy coraz bardziej zaskoczeni tym, że drogi są naprawdę rewelacyjnej jakości! Nie przypominamy sobie, że widzieliśmy do tej pory jakieś dziury w nawierzchni. Dopiero w późniejszym fragmencie trochę się ich pojawia, ale cały czas jedzie się rewelacyjnie. Sama nawierzchnia jest zupełnie inna niż w Polsce – ma szary odcień i jest bardziej szorstka.
Kontrastem do dróg są okoliczne zabudowania, które są w zdecydowanie gorszym stanie. Wiele domów jest jeszcze drewnianych. Tworzy to pewnego rodzaju klimat, ale widać, że w mniejszych litewskich miejscowościach czas się zatrzymał, albo dopiero się rozwijają. Jedziemy cały czas wzdłuż linii autobusowej do Wilna przez Troki, a ją obsługuje stary Mercedes, niewiele większy od busa. Rano gdy ciężko się jedzie Krzyśkowi, ten rozważa powrót autobusem, ale na jego widok zmienia swoje zdanie 😉 Robimy tylko dłuższy postój na przystanku, jemy obfite śniadanie i po takim odpoczynku ruszamy już bardzo dobrym tempem w stronę Troków.
Jesteśmy już coraz bliżej celu, a dzięki sprawniejszej jeździe docieramy błyskawicznie na miejsce kawałek przed 9.00. Dzień niestety nie jest tak słoneczny jak wczorajszy, ale przynajmniej nie pada deszcz – wbrew wszystkim prognozom pogody mamy wielkie szczęście. Nie rozpieszcza nas tylko temperatura która wynosi około 3 stopnie.
Zamek w Trokach robi od razu wielkie wrażenie. Znajduje się na wyspie na którą można się dostać jedynie drewnianą kładką. Jest to chyba jeden z najbardziej rozpoznawalnych litewskich zabytków – całkowicie zasłużenie. Jako ciekawostkę można dodać, że nigdy nie został zdobyty. Przejeżdżamy więc wokół niego, robimy krótką przerwę i kierujemy się w stronę Wilna. Na miejsce nie jedziemy najkrótszą drogą, tylko objeżdżamy jezioro na którym znajduje się zamek. Nie brakuje też kilku wymagających podjazdów na których czuć pokonane grubo 400 km.
Docieramy do autostrady którą o dziwo można jechać na rowerach. Droga jest dość ruchliwa, ale za to doprowadza nas już bezpośrednio do stolicy Litwy. Wita nas ogromny znak „VILNIUS” z małym, ciekawym ludzikiem który na nim siedzi. Odetchnęliśmy już ulgą – cel został osiągnięty i przystąpiliśmy do powolnego zwiedzania miasta oraz poszukiwania miejsca noclegowego. Nawet padający deszcz już nam nie przeszkadzał.
Wilno
Samo miasto zwiedziliśmy głównie następnego dnia. Największą rzeczą co przykuło naszą uwagę był niesamowity kontrast – wielkie wieżowce sąsiadują bezpośrednio z opuszczonymi i zniszczonymi drewniakami. Dosłownie 100 metrów dzieli nowoczesne wieżowce od niszczejących budynków. Normalnie byśmy tego nie zauważyli, ale akurat mieliśmy w tej okolicy zorganizowany nocleg.
Później przystąpiliśmy już do zwiedzania samego centrum Wilna z wieloma tamtejszymi zabytkami. Najpierw musieliśmy przekroczyć rzekę, do tego celu była zbudowana nawet specjalna kładka dla pieszych. W pobliżu niej można było wjechać dosłownie na dach jednego budynku z którego rozpościerała się ładna panorama na okolicę.
Starówka Wilna jest wypełniona po brzegi zabytkami z którego najbardziej znanym jest Ostra Brama wraz z obrazem.
Na tle okolicy wybija się na wzgórzu zamek oraz jeszcze wyższa pobliska Góra Trzech Krzyży. Na rowerze można wjechać praktycznie na jej szczyt asfaltową drogą z szczytowym 15% nachyleniem, tylko ostatnie metry pokonujemy po schodach. Ze szczytu widać praktycznie wszystkie zabytki Wilna – jest to obowiązkowe miejsce do odwiedzenia.
Podsumowanie
Pomimo niekorzystnych prognoz pogody, całą trasę udało się pokonać praktycznie w suchych warunkach. Jedynie na przeszkodzie stała niska nocna temperatura. Monotonna jazda w nocy też nie pomagała, ale to jest właśnie urok i wyzwanie całodobowej jazdy. Całe szczęście udało się pokonać wszelkie trudności i dojechać cało na miejsce nawet bez żadnej wymiany dętki.
Do tej pory na takie wyjazdy jeździłem zawsze sam, ale jazda we dwójkę jest zdecydowanie bardziej przyjemna. Wyjazd ten był debiutem Krzyśka w takiej formie i na takim dystansie – zakończony oczywiście powodzeniem. Dzięki Krzychu za towarzystwo! Wielkie podziękowania należą się również dla mojej dziewczyny Niny, która zawsze wspiera mnie miłym słowem na wyjazdach.