W lipcu 2014 roku postanowiłem po raz pierwszy wybrać się na tygodniowy urlop, podczas którego jedynym środkiem transportu był rower. Do ostatniej chwili wahałem się między Mazurami na północy a Lubelszczyzną na południe od Mińska Mazowieckiego. Dzień przed wyjazdem mój wybór padł ostatecznie na kierunek południowy ze względu na zabytki Zamościa. Głównym celem trasy stało się więc renesansowe Stare Miasto w Zamościu, którego „na żywo” jeszcze nie widziałem. Cała trasa z racji, że nie była przeze mnie wcześniej szczegółowo zaplanowana, objęła w trakcie jeszcze szereg innych miejscowości.
Przygotowania do wyjazdu
Nie ukrywam, że decyzja o takiej formie wyjazdu zapadła po lekturze artykułów zamieszczonych na stronie Mińskiej Grupy Rowerowej o wyjazdach rowerowych m.in. do Pragi i do Rumunii. Dla mnie to niewyobrażalne i ekstremalne trasy. Sam na początek postanowiłem spróbować własnych sił po bliższej okolicy i na dużo mniejszym dystansie. Z racji, że wyjazd ten był moim pierwszym kilkudniowym wyjazdem na rowerze, przygotowania do niego trwały kilka miesięcy i dotyczyły głównie skompletowania minimum niezbędnego wyposażenia obejmującego m.in. sakwy, lekki namiot, śpiwór, karimatę, ale też pompkę czy dętkę na wymianę. W doborze sprzętu kierowałem się opiniami i artykułami na forach i stronach internetowych, które zwróciły moją uwagę na elementy, o których mógłbym zwyczajnie zapomnieć, jak np. konieczność zabrania ubrań na różną pogodę (pomimo, że to był lipiec!) czy „mini” apteczki. Porady osób z doświadczeniem były w tej materii bardzo pomocne.
Dzień 1 – Mińsk Mazowiecki – Garwolin – Dęblin – Puławy – Kazimierz Dolny
Po spakowaniu się dzień wcześniej wyruszyłem w kierunku Kazimierza Dolnego. Pogoda była doskonała – lipiec i temperatury codziennie powyżej 30 stopni. Jeszcze na tym etapie nie zdawałem sobie sprawy, że pogoda może być tak męcząca w takim wydaniu. Najpierw jechałem bocznymi drogami przez Parysów do Garwolina i dalej drogą „lubelską”, z której odbiłem na Dęblin. Tutaj zacząłem zwiedzanie: Muzeum Lotnictwa w Dęblinie, gdzie na otwartej przestrzeni znajduje się kilkadziesiąt maszyn, w tym odrzutowców (np. MIG, SU). Od razu przypomniały mi się niedawne pokazy lotnicze na lotnisku w Janowie z maja tego roku. Ze względu na wielkość ekspozycji na muzeum należy przeznaczyć trochę czasu. Ja jednak szybko jadę dalej. Jeszcze w Dęblinie zwiedzam fortyfikacje Twierdzy Dęblin i klasycystyczny Pałac Mniszchów z XVIIIw. z założeniem parkowym. Z Dęblina jadę do Puław drogą biegnącą bezpośrednio wzdłuż Wisły, na fragmentach dosłownie kilkadziesiąt metrów od brzegu. Jeszcze przed Puławami zatrzymuję się na chwilę w miejscowości Gołąb, by zwiedzić zespół sakralny obejmujący Dom Loretański i kościół oraz chyba jedyne w Polsce „Muzeum Nietypowych Rowerów”.
W Puławach obowiązkowo zwiedzam założenie pałacowo-parkowe Pałacu Czartoryskich z romantycznym parkiem krajobrazowym, na terenie którego znajduje się m.in. Świątynia Sybilli w kształcie rotundy wzniesiona na krawędzi skarpy wiślanej i Dom Gotycki. Z Puław do praktycznie samego Kazimierza wiedzie nowa ścieżka rowerowa wybudowana na wale przeciwpowodziowym wzdłuż Wisły, o której dowiaduję się w informacji turystycznej.
To najbardziej malowniczy fragment trasy tego dnia. Ścieżka biegnie szczytem wału i roztacza się z niej piękny widok na Wisłę z prawej strony, zaś po lewej stronie cały czas widzimy porośniętą lasami imponującą skarpę wiślaną. Na wieczór docieram do Kazimierza Dolnego, po którym spaceruję chwilę. Po zrobieniu drobnych zakupów w sklepie spożywczym wchodzę na Górę Trzech Krzyży, gdzie jem kolację i obserwuję zachód słońca nad miastem i doliną Wisły.
Dzień 2 – Kazimierz Dolny – Nałęczów – Lublin – Zamość
Na drugi dzień bez pośpiechu, bo dopiero po ósmej ruszam w dalszą podróż. Bardzo ciepło robi się już od 9, a upalnie od 11. W południe docieram do Nałęczowa i Parku Zdrojowego z pustymi już bidonami. Za cenę trzech złotych jednorazowej wejściówki w Domu Zdrojowym z palmiarnią wypijam (nie wiem teraz ile) kubeczków wody z różnych źródeł i o różnych smakach.
Dodatkowo napełniam bidony, które przy takiej temperaturze i słońcu wystarczały na max. 1,5 godz. jazdy. Szkoda, że nie miałem przy sobie większych butelek. Po tej chwili „regeneracji” ruszam do Lublina. Tutaj na wybrukowanej starówce to dopiero jest gorąco. Przechodzę pieszo fragment starego miasta od Bramy Krakowskiej do neogotyckiego zamku, zatrzymując się tylko na krótko na rynku i przy pozostałościach fundamentów najstarszego kościoła w Lublinie, którego początki mogą sięgać nawet 876 r.
Z tego miejsca rozpościera się wspaniała panorama na zamek. Z Lublina ruszam w stronę Zamościa kierując się główną drogą, którą jedzie się jednak bardzo wygodnie. Na odcinku około 30 km nowiutkie drogi serwisowe z zerowym ruchem, zaś dalej szerokie pobocza. Ze wzniesienia z odległości około 15 km widać już cel podróży.
Wieczorem docieram do Zamościa, gdzie po zlokalizowaniu pola namiotowego i drobnych zakupach ruszam jeszcze na starówkę. Na polu nie ma tłumów. W sumie jakieś 5 namiotów, co trochę mnie zdziwiło, biorąc pod uwagę, że camping ma doskonałą lokalizację pod samym Starym Miastem i był to środek sezonu.
Dzień 3 – Zamość – Szczebrzeszyn – Zalew Zemborzycki
Dzień zaczynam od zwiedzania, a jest tu co zwiedzać. Stare Miasto zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO jako przykład doskonale zachowanego miasta renesansowego (1580 r.). Praktycznie wszystkie obiekty są odrestaurowane. Ciągle trwają prace odtworzeniowe fragmentów fortyfikacji.
Warto zobaczyć: słynny ratusz z okazałymi schodami, rynek główny – „Wielki” i dwa dodatkowe – „Solny” i „Wodny”, Twierdzę Zamość, Pałac Zamoyskich, Arsenał, kościoły, a w szczególności wnętrza Kolegiaty włoskiego architekta Bernardo Morando, autora planu Zamościa. W południe opuszczam Zamość i przez Szczebrzeszyn kieruję się w kierunku Zalewu Zemborzyckiego pod Lublinem. Teraz jadę już trochę spokojniejszymi drogami, jednak też o gorszej nawierzchni. I tutaj właśnie trafiam na remont drogi na odcinku 20 – 30 km!
Z powodu jednokierunkowego ruchu i przewężeń na szerokość dokładnie 1 tira na remontowanych fragmentach muszę co jakiś czas zatrzymywać się przed czerwonymi światłami stojąc w pełnym słońcu i upale ok. 35 stopni. W takiej sytuacji mój zapas wody skończył się po godzinie, a w pobliżu zero wiosek czy choćby cienia. Gdy już zacząłem rozważać podjechanie do najbliższego gospodarstwa gdzieś na polach po wodę, szczęśliwie na horyzoncie pojawiła się jakaś niewielka miejscowość, której nazwy już nie pamiętam. Pamiętam natomiast moją radość na widok sklepu z tak cenną dla mnie wodą. Do tamtej chwili zapas ok. 3 litrów wody wydawał mi się odpowiedni. Tego, że będę musiał stać co kilometr po kilkanaście minut na słońcu nie przewidziałem.
Na wieczór już spokojnie i bez upalnego słońca krążę po Lublinie, gdzie po oficjalnych znakach drogowych z oznaczeniem „pole namiotowe” próbuję na nie trafić. Na miejscu okazuje się, że pole od co najmniej dwóch lat nie istnieje. Odkrywam jednak doskonale zagospodarowany w infrastrukturę turystyczną (plaża, ścieżki rowerowe, przystanie, narty wodne) Zalew Zemborzycki, przy którym znajduję pokój na noc.