Od jakiegoś czasu zastanawiałem się co zrobić w tę Majówkę, pogoda nie pomagała w podjęciu decyzji. Po przeczytaniu relacji z wyjazdu kolegi też w Świętokrzyskie – szybka decyzja, zakup biletu i wyjazd samemu drugiego dnia z rana. Dojazd pociągiem do Radomia, tam przesiadka do Skarżyska Kamiennej i prosto jazda na szlak.
Dzień I
DST 75.81km | Teren 45.00km | Czas 05:15 | VAVG 14.44km/h | VMAX 56.33km/h | Temp. 18.0°C | HRmax 169( 84%) | HRavg 139( 69%) | Kalorie 3603kcal | avCAD: 76 | W górę 888m
Bagaż udało się znacznie zminimalizować – wcześniej jeździło się z sakwami, ale tutaj był potrzebny jeszcze większy minimalizm.
– Jednopowłokowy namiot bez stelaża (któym był rower) Fjord Nansen Faroe Out – mocowany na kierownicy
– Alumata do spania – właściwie to była taka pianka na przednią szybę do samochodu – ale na wymiar idealna, a za to znaczenie większa niż standardowa alumata
– Worek wodoodporny Fjord Nansen 10 l mocowany na troki do sztycy, a w nim – śpiwór + odzież + menażka
– Poncho jako podłoga do namiotu + ochrona przed deszczem
– Kuchenka z kartuszem 225g, jedzenie, bukłak 2 l z wodą, bidon 1 l oraz inne drobiazgi.
Po przejrzeniu mapy (dzięki C1ach za pożyczenie!) padło najpierw na zielony szlak z Bliżyna do Zagańska. Mapa niestety nie kłamała – bagna tam faktycznie są, zwłaszcza, że ostatnio padało 🙂 Za to na pocieszenie to po drodze była „Brama Piekielna”, nawet do przejechania, ale jakoś zaczepiłem o nią plecakiem, bardzo ciekawa opcja 🙂
Najgorsze mokradła udało się przejechać, a właściwie czasami to po prostu przepchać rower przez nie. Część ścieżki była też wydeptana przez konie. Dalej wpadłem już na kawałek asfaltu, dalej szutrem. Kawałek jeszcze asfaltem i wylądowałem niedaleko Dęba Bartka – jakby nie podpory to sam na pewno już by się nie utrzymał 🙂 Następnie to już dojazd asfaltem w okolice Pasma Masłowskiego. Najpierw podjazd asfaltem do Masłowa Drugiego, a stamtąd już czerwonym szlakiem na Klonówkę. Punkt widokowy oraz panorama świetna. Pierwszy taki widok od mojego pobytu w Górach Świętokrzyskich.
Chwila odpoczynku na szczycie, a następnie przyjemny zjazd. Trochę błota, ale dobrze się jechało. Po zjeździe kierowałem się już prosto w okolice pasma Cisowskiego. Wbiłem na niebieski szlak niedaleko Niestachowa gdzie pod szczytem Sikorza rozbiłem obóz. Ogólnie dobrze się jechało, plecak delikatnie ciążył, ale dało się spokojnie jechać. Jedynie nad kondycją trzeba będzie popracować, bo trasa mimo wszystko była wyczerpująca. Wcześniej tego nie robiłem, ale namiot udało się rozbić na rowerze 🙂 Szybki posiłek na ciepło (puree + kiełbasa), ogarnięcie miejsca do spania i wreszcie zasłużony odpoczynek.
Dzień II
DST 56.95km | Teren 50.00km | Czas 05:30 | VAVG 10.35km/h | VMAX 54.38km/h | Temp. 13.0°C | HRmax 169( 84%) | HRavg 132( 66%) | Kalorie 3398kcal | avCAD: 72 | W górę 981m
Noc średnio przespana. W nocy obudziła mnie burza oraz padający deszcz. Jakoś niby udało się zasnąć, ale tak bardzo na raty. Pobudka punkt 7:00, śniadanie na ciepło oraz w drogę. Całe szczęście w ciągu dnia nie padało, ale szlaki/ścieżki zrobiły się mokre i niestety w wielu miejscach powstało po prostu bagno. Towarzyszyło mi to praktycznie cały dzisiejszy dzień. Plan to przejechanie pasma Cisowskiego oraz Jeleniowskiego.
Na niebieskim szlaku przez pasmo Cisowskie było trochę pchania, ale nie tak strasznie. Część szlaku pokrywała się ze szlakiem historycznym. Zawsze można było się dowiedzieć paru ciekawych rzeczy – ale nie miałem na to czasu 🙂 Oczywiście też miejscami towarzyszyły mi wspaniałe widoki – zwłaszcza na małej polanie podczas zjazdu.
Bardzo zaskoczył mnie – oczywiście pozytywnie – zjazd przez pole w stronę góry Zamkowej. Widok również naprawdę niezły, tylko ta pogoda odbierała trochę temu urok. Zjeżdżało się naprawdę bardzo przyjemnie. Niestety ten fragment okupiłem kapciem – nie wiem jak, ale chyba musiałem jakoś dobić oponę. Po małej walce z zabłoconymi oponami jakoś się udało zmienić dętkę na okolicznym przystanku.
Z góry Zamkowej prowadził już naprawdę ciekawy i dość kamienisty szlak. Było co jak co trochę walki i wyzwania. Naprawdę bardzo przyjemnie się jechało. Pasmo Cisowskie zaliczone, teraz tylko dojazd do pasma Jeleniowskiego. Po drodze tylko jeszcze przystanek w Łagowie, aby coś zjeść i uzupełnić zapasy. Bardzo przyjemna miejscowość, jest gdzie zjeść i usiąść w centrum. Czerwony szlak który przez nie prowadzi zaczyna się w Paprocicach. Najpierw trzeba przejechać małą rzeczkę i mały wąwóz. Klimat zapowiada się nieźle.
Podjazd dla mnie to w sumie mała męczarnia. Z jednej strony strasznie jest błotnisty – nocne opady zrobiły swoje. Oraz jakoś kondycja coś kiepsko, po prostu nie ma się jakoś siły 🙂 Po małej walce zacząłem zbliżać się do najwyższego szczytu pasma – Szczytniak. Podjazdu nie ułatwiały też pocięte drzewa, jak na złość zawalały często całą szerokość szlaku.
Zjazd ze Szczytniaka to dla mnie bajka, chociaż dużo błota i gałęzi trochę psuło zabawę. Zwłaszcza rewelacyjne są pod koniec spore koleiny – można wybrać wiele opcji zjazdu. Niestety wybrałem taką jedną, że na ukrytą pod liśćmi gliną uciekło mi przednie koło i wpadłem tyłkiem do strumyka. Bardzo szybko się wstawało 🙂
Po zjechaniu do drogi szutrowej dalsza jazda to już w sumie formalność. Czerwony szlak bardzo przyjemnie prowadził. Dwa mniejsze szczyty zostały spokojnie zdobyte po drodze. Namiot rozbiłem praktycznie na koniec czerwonego szlaku przez pasmo Jeleniowskie. Wybrałem takie ciekawe miejsce, że na przywitanie przebiegły nagle koło mnie dwa lisy. Zapowiada się na to, że będą mnie odwiedzać w nocy 🙂 Zjadłem coś ciepłego oraz oczywiście chałwę i puszkę Mountain Dew zwycięzców 🙂
Nie spodziewałem się, że przejadę w takich warunkach te dwa pasma, ale się udało.
Dzień III
DST 105.16km | Teren 50.00km | Czas 05:19 | VAVG 19.78km/h | VMAX 54.96km/h | Temp. 14.0°C | HRmax 155( 77%) | HRavg 123( 61%) | Kalorie 2785kcal | W górę 833m
Nocą jak mogłem się spodziewać podchodził mnie jakiś zwierz – jak się domyślam to był lis. Całe szczęście jakoś przeżyłem 🙂 Rano oczywiście jakieś szybkie śniadanie na ciepło, pakowanie i w drogę. Dziś to już właściwie sam powrót na pociąg – plan to dotrzeć na kołach do Radomia. Początkowo niebieski szlak prowadził jakoś dziwnie przez pola, ale później już przejeżdżałem asfaltem przez naprawdę malowniczo położone wioski. Drogi leżały praktycznie na otwartym terenie, otoczonym polami – widoki niesamowite. Później nawet nie zabrakło również klimatycznych wąwozów.
Ogólnie starałem się jechać szlakami. Czasem tak prowadziły, że w jednym miejscu musiałem się wracać. Akurat jeszcze wtedy kiedy rozpadał się deszcz – wreszcie dorwał mnie po tych kilku dniach. Padał już praktycznie przez cały mój powrót. Droga powrotna wiodła przez Starachowice, pierwsza większa miejscowość. Naprawdę prezentowały się bardzo ciekawie, zwłaszcza park położony przy skarpie. Złapał mnie w Starachowicach trochę większy deszcz i szybka decyzja, dojazd do Skarżyska czy do Radomia – padło na Radom. Dojazd do Radomia to już typowy asfalt. Trochę padało, trochę przestało, ale i tak w Radomiu zaczęło na dobre. Udało się wyrobić na pociąg o godzinie 17:00.
Wyjazd ogólnie bardzo udany. Właściwie to coś nowego, można było się sprawdzić i przekonać, że naprawdę warto popracować nad kondycją aby jeszcze bardziej spokojnie można było podróżować w górach. Tereny warte odwiedzenia i na pewno jeszcze tu kiedyś wrócę.